Bogactwo wierzeń, tradycji i obyczajów
23 grudnia, 2020Wiadomości / Kultura i rozrywka / Podkarpacie / Jasło - miasto
Adrianna Napiórkowska - Bek prezentuje gwiazdę kolędniczą ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Jaśle.
(fot. Bogdan Hućko)
O zwyczajach i obyczajach bożonarodzeniowych opowiada Adrianna Napiórkowska - Bek, absolwentka etnologii i antropologii kultury Uniwersytetu Jagiellońskiego, etnograf w Muzeum Regionalnym w Jaśle.
Tradycje bożonarodzeniowe sięgają odległych czasów. Zwyczaje wywodzą się jeszcze z rytuałów pogańskich, na których miejsce wprowadzano później święta chrześcijańskie, nadając im zupełnie nowe znaczenie. Chrześcijaństwo od początku swego istnienia nadało tym zwyczajom nowy sens, wytworzyło też swoje obrzędy. We współczesnej, zeświecczonej kulturze często zapomina się o chrześcijańskich źródłach święta. W Polsce i na Podkarpaciu celebracja świąt Bożego Narodzenia miała od wieków bardzo bogatą oprawę z wierzeniami, wróżbami, kolędnikami.
Data świąt nie jest przypadkowa. Przed chrześcijaństwem, zimowe przesilenie słońca, w świecie antycznym, na ziemiach prasłowian, ale też w całej Europie, Azji Mniejszej, to był 23 - 25 grudnia, okres rozpoczynający astronomiczną zimę. Wtedy uroczyście obchodzono święta wszelkich bóstw, zwłaszcza solarnych.
Wigilia również otwiera rok słoneczny, a zarazem wegetacyjny i tradycyjny, ludowy rok obrzędowy. Oczywiście Wigilia asymilowała się z tymi archaicznymi obrzędami i właściwie ojcowie kościoła celowo wytyczyli dzień 25 grudnia, żeby to była przeciwwaga dla pogańskich wierzeń, ale jednocześnie, żeby pięknie się to wszystko dopasowało, zgrało ze sobą, ponieważ w wierzeniach ludu Jezus to światłość.
Wigilia jest uroczystością chrześcijańską. W kościołach chrześcijańskich wigilią określa się dni poprzedzające wielkie święto. Natomiast uroczystość Wigilii wprowadzona została do kalendarza liturgicznego w VI wieku, czyli 200 lat po święcie Bożego Narodzenia. W Polsce ma zupełnie inny, niesamowity charakter, bardziej uroczysty niż w innych krajach Europy. Tam bardziej kultywowane jest Boże Narodzenie, dla nas Polaków najważniejszy był i jest czas oczekiwania.
Przed Wigilią zapraszano dusze zmarłych. Wierzono, że dusze przodków mieszkają w zwierzętach. Mówiono: przyjdź wilku teraz, przyjdź niedźwiedziu teraz, ale nie przychodź przez cały przyszły rok. Zapraszano zwierzęta, które wyrządzały najwięcej szkód w gospodarstwie, żeby zakląć nowy czas, żeby nie było szkód, żeby wilki nie napadały na owce, lisy na kury, niedźwiedź nie pustoszył pasiek. To są oczywiście różne interpretacje w zależności czy patrzymy na archaiczne związki ludowe czy na typowo chrześcijańską, wiążącą się z narodzinami Chrystusa.
Bardzo wiele było wątków zaduszkowych. Na przykład przed zasiadaniem do stołu wigilijnego trzeba było powiedzieć: przesuń się duszyczko. Talerz, który zostawiano pusty, niektórzy interpretują, że dla żywego z krwi i kości wędrowca, ale też wielu antropologów zakłada, że to ma związek z duszami zmarłymi, że talerz zostawiany był dla antenata duszy zmarłego z rodziny. Według tych tradycji w takich dniach świątecznych jak Wigilia, dusze gościły w domostwach, więc starano się ich nie obrazić w żaden sposób. Na przykład po wieczerzy wigilijnej nie sprzątano, zostawiano wszystko na stołach. Oprócz tego na przykład nie krojono w tym dniu nożami, nie używano igieł, kołowrotków, żeby nic złego się nie stało. Było dużo nakazów i zakazów związanych z duszami zmarłych. Przede wszystkim wierzono, że Wigilia to cudowny, magiczny czas: kwiaty rozkwitają pod śniegiem, wyrasta kwiat paproci, woda ma cudowną moc, a zabrana ze studni lub strumienia leczy. Takie same właściwości miał opłatek - miał leczyć w dniu Wigilii. Wierzono, że ziemia otwierała największe swoje skarby, że kamienie się przemieszczają, że woda potrafi zamienić się w miód, wino, a nawet złoto czy srebro.
W tym jedynym dniu w roku zwierzęta miały przemawiać ludzkim głosem. Po zachowaniu zwierząt można było przewidzieć przyszłość. Nawet potrafiono wywróżyć śmierć w rodzinie, po tym jak dane zwierzę zachowywało się w Wigilię.
Najważniejsze było przysłowie - jaka Wigilia, taki cały rok. Trzeba było się zachowywać stosownie, starać się być optymistycznie nastawionym, uśmiechać się, życzyć dobrze każdemu, starać się dobrze postępować. Dzieci przestrzegano, żeby były grzeczne, bo jak dostaną w tym dniu lanie, to już będą dostawać przez cały rok.
Ozdabianie domów miało walory estetyczne. Musiało być piękne, schludne i uroczyste, bowiem miało bardzo duże znaczenie magiczne. Wszystko miało jakieś znaczenie - każdy kształt, ustawienie. Na przykład słoma i siano. Dzisiaj mamy pozostałości - odrobinę sianka pod obrusem. Kiedyś bardzo grubo wyścielało się stół sianem i przykrywało płachtą płócienną, na którą kładziono najlepszy w domu obrus. Tak samo było ze słomą. Nie troszeczkę, tylko pod stołem, ale cała izba była wyścielona grubą warstwą słomy. W kątach stały cztery snopki najważniejszych zbóż - pszenicy, żyta, owsa i jęczmienia. Były to najpopularniejsze, najczęściej uprawiane, co miało z kolei znaczenie, żeby urodzaj był w przyszłym roku, miały zakląć rzeczywistość. Po wieczerzy rzucano słomę do góry, żeby zboże po prostu rosło. To wszystko było zabiegami magicznymi.
Oprócz tego w dzień Wigilii były bardzo znane wróżby matrymonialne. Słoma odgrywała ważną rolę. Spod obrusu kawalerowie i panny wyciągali źdźbło słomy lub trawy. Gdy wyciągnęło się słomkę zieloną, to znaczyło rychłe wyjście za mąż, wesele w nadchodzącym roku, panowała wielka radość. Ale gdy słomka była słaba, blada, to trzeba będzie oczekiwać, a gdy już była czarna i na domiar krucha to przewidywano staropanieństwo.
Słoma i siano miały duże znaczenie. Pierwsze skojarzenie - szopa. Jezus narodził się w żłobie, na sianie, słomie. Drugie znaczenie, to gościna dla dusz zmarłych, żeby mogły spocząć po wieczerzy czyli archaiczne wątki zaduszkowe, agrarne, żeby był urodzaj. Oprócz tego ze słomy robiono różne gwiazdy, krzyżyki, tzw. dziady - figurki, które przypominały postać ludzką. Zawieszano je na ścianach.
Na nakryty stół oraz podłogę sypano groch, ziarna pszenicy i innych zbóż, które przetworzone, już w postaci jadła znajdowały się na wigilijnym stole.
W Wigilię czekano na pierwszą gwiazdkę, siadano do stołu, łamano się opłatkiem, który początkowo nazywany był mgiełką. W średniowieczu w Europie wypiekaniem opłatków zajmowali się mnisi w klasztorach, ale do nas tradycja przyszła stosunkowo późno. W XVIII wieku opłatek pojawił się wśród szlachty. Wcześniej znano łamanie się chlebem jako znak braterstwa, miłości, przyjaźni. Natomiast sam opłatek przeszedł z szlachty do warstw niższych. Prawosławni, którzy w naszym regionie też mieszkają, mają prosforę. Opłatek to symbol pokoju, dobra, braterstwa, przyjaźni i miłości.
Przygotowywano dwanaście postnych potraw. Według najpopularniejszych wierzeń, dlatego, że 12 miesięcy, 12 apostołów. Parzysta liczba ma znaczenie. Ogólnie rzecz biorąc parzyste liczby miały wymiar zamykający, trochę konotacje ze śmiercią. Kwiaty na grób niesie się także parzyste. Nigdy nie daje się żyjącej osobie parzystej ilości kwiatów. Spotykałam się także z wierzeniami z nieparzystą liczba potraw - pięć, siedem, dziewięć czy jedenaście.
Honorowe miejsce podczas wieczerzy wigilijnej zajmował bochenek chleba, kładziony na środku stołu. To też miało zaklinać dostatek. U Łemków - był to czosnek, symbol siły, odporności, który miał chronić przed wampirami, złymi duchami, czarownicami i demonami.
Była taka zasada, że wszystko co na polu, w ogrodzie, w lesie i w wodzie musiało być na stole, stąd ryby były bardzo popularne. W naszym regionie ryby jednak pojawiły się późno. Bardziej popularne były grzyby, kasze, zboża, czy znana i dostępna wszystkim potrawa - kisiel owsiany. Był też tak zwany siemieniuch z siemienia lnianego. Jadano go z chlebem jak masło. Nie mogło zabraknąć podstawowych produktów rolnych - kartofli, kapusty, rzepy, fasoli, maku. Do tego wspomniane już grzyby, kasze, placki, pierogi, suszki, kompoty z suszonych jabłek, śliwek, gruszek, zupa grzybowa, barszcz, śledzie. Wcale nie był to tak popularny dzisiaj karp, a sandacz, węgorz i szczupak. Bardzo znana była zupa migdałowa, ale tylko w bogatych domach.
Nie mogło zabraknąć słodkości. Były to zawijane strucle makowe, kołacz pszenny, przełożony makiem i najlepiej, żeby był posypany czarnuszką, mającą cierpki posmak. To było popularne zioło, wykorzystywane w przepisach do pierogów. Podstawą była strucla makowa, później był piernik miodowy, ciasto pierne, bo z pieprzem i imbirem, cynamonem, goździkiem i kardamonem. Oczywiście dostępność do takich przypraw była nie dla wszystkich. Znane były lukrowane pierniczki. Bardzo popularny był deser z maku utartego z miodem i z dodatkiem bakalii. Do tego można było pokruszyć ciasto. Oczywiście orzechy, bakalie, bób. Wszystkiego trzeba było spróbować. Pominięcie czegokolwiek nie było mile widziane. Wierzono, że wtedy coś nas ominie w nowym roku, że cos nam się nie powiedzie. Od stołu nie można było odchodzić, żeby nikogo w przyszłym roku nie zabrakło, żeby się kury nie rozbiegały.
Po Wigilii ze słomy pleciono powrósła i owijano drzewka w sadach. Sianko symbolizowało miejsce narodzin Jezusa, ale też wynikało z archaicznych, agrarnych wierzeń.
Przy stole wymawiano formuły. Na przykład: składaj się kapusto, żeby dobrze rosła, albo wiąż się groszku, rodźcie się ziemniaczki, mnóż się zboże. Wypowiadano to w momencie jedzenia danej potrawy.
Wierzono też w cienie. Na całym świecie cienie utożsamiano często z duszą, a niekoniecznie z duszą czystą. W naszej tradycji ludowej, w czasie Wigilii, gdy ktoś rzucał wyraźny mocny cień, to wierzono, że będzie cieszył się zdrowiem cały rok. Natomiast jeśli cień był słabszy, to wierzono, że może chorować, będzie słaby, bo coś z tą jego duszą jest nie tak.
Wychodząc po Wigilii przed dom patrzono w niebo. Jeżeli niebo było rozświetlone, to wróżyło piękny, urodzajny rok, dobre plony. Jeżeli było mgliste, to się martwiono, że będą szkodniki, nieurodzaj, brzydka pogoda. Jak była dobrze widoczna droga mleczna, to wierzono, że krowy będą dawały dużo mleka, będzie dużo sera, nabiału.
Z Wigilią związane były także wróżby matrymonialne - dziewczyna wychodziła przed dom i na przykład wołała: hop, hop z której strony przyjdzie mój chłop. I tam gdzie jej echo odpowiadało, albo gdy nie echo, tylko pies zaszczekał, to z tamtej strony miał przyjść przyszły mąż.
Choinka to jedna z najmłodszych tradycji. Za sprawa ewangelików, Niemców, w drugiej połowie XIX wieku, zawitała do Polski. Na Podkarpaciu, ale też w innych regionach naszego kraju, choinkę zastępowały gałązki wiecznie żywych drzew, dlatego, że ludzie przypisywali świerkom, jodłom, sosnom życiodajną moc. Wszystkie inne drzewa zrzucały jesienią liście, także igły gubił modrzew, a świerki, jodły i sosny - mimo mrozu - zachowywały zieleń, symbol życia, płodności, siły. Gałązkami z iglaków ozdabiano stoły, okna, drzwi, wszystkie przejścia, wszystkie granice. Miało to zapobiegać przed złymi duchami, czarownicami. Gałązkami drzew iglastych były obkładane futryny, okna, wieszano je nad drzwiami. Ozdabiane były też święte kąty, wiszące obrazy święte. Był to środek nie tylko do ozdoby, ale też zabezpieczający przed złem.
W bogatych domach na choince wieszano pierniki, migdały, daktyle. Zupełnie inaczej to wyglądało pod zwykłą chłopską strzechą. Zazwyczaj były to jabłka i orzechy.
W naszym regionie była zawieszana nad wigilijnym stołem podłaźniczka, nazywana także połaźnikiem. Zawieszany był sam czubek drzewka. Później się to zmieniło. Bardziej chciano uchwycić kształt koła, pełni, cyklu całorocznego. Był to drut, powróz słomiany, obręcz po starym sicie, cokolwiek, żeby tylko przypominało koło. Było to pięknie wyplecione zielonymi gałązkami z drzew iglastych i zawieszone na suficie nad wigilijnym stołem. Na Podkarpaciu bardzo często były zawieszone światy, co jest bardzo oryginalną ozdobą świąteczną, charakterystyczną tylko dla tego regionu Polski. Światy to były ozdoby robione z opłatka, czasami też kolorowanego, wyglądające jak bombka. Wycinane były z opłatka krążki i składane tak, że tworzyły kulę. Z opłatka wykonywano także inne ozdoby. Znamy różne techniki wykonywania światów, czego doświadczamy, organizując konkursy w muzeum.
Na drzewku wieszano różne ozdoby: pajączki, pawie oczka, wykonane z papieru, ażurowe koszyczki, w których były orzechy, pierniki. Czym chata bogata. Podłaźnik symbolizował powodzenie w przyszłym roku. Wyschniętego po świętach nie wolno było wyrzucić. To był rodzaj sacrum, talizman. Tak samo jak sianko ze stołu. Dawano zwierzętom, dodawano do paszy, albo zakopywano w polu, tam gdzie na przykład miały być ziemniaki, żeby dobrze rosły. Wszystko miało znaczenie magiczne.
Dzień św. Szczepana gospodarz rozpoczynał od obejścia gospodarstwa i dzielił się ze zwierzętami. Konie, krowy, kozy, owce, także pieska obdarowywał kolorowym opłatkiem. Było to uszanowanie zwierząt i wiązało się z troską o inwentarz.
Tak jak choinka przyszła z Niemiec, tak również z tego kraju przeszczepiona została nowa tradycja obdarowywania się prezentami znajdowanymi pod choinką. Dopiero w drugiej połowie XX wieku ten zwyczaj zapoczątkowali emigranci na Pomorzu i Śląsku. Dzieci z bogatych domów dostawały jabłka i suszone owoce, pierniki, ciasta, cukierki w kolorowych papierkach, a później już takie praktyczne prezenty - buciki, wyprawki szkolne, zabawki. Na Podkarpaciu prezenty przynosi 6 grudnia święty Mikołaj, a w Polsce także Dzieciątko Jezus, aniołek, gwiazdka. W różnych regionach, różnie to bywa.
Najstarsze polskie kolędy pochodzą z XV wieku z przekładu czeskiego i łacińskiego. Najstarsza to „Anioł pasterzom mówił” z 1424 roku. W XVII i XVIII wieku rozwinęła się oryginalna twórczość kolędnicza. Z tego okresu pochodzą takie kolędy jak: „W żłobie leży” Piotra Skargi, „Śliczna panna”, „Jezus malusieńki”, „Ach ubogi żłobie”, „Gdy się Chrystus rodzi” i oczywiście symbol świąt, zaczynająca każdą pasterkę - „Bóg się rodzi” Franciszka Karpińskiego z 1792 roku. „Mizerna cicha, stajenka licha” Teofila Lenartowicza to już wiek XIX. Motywy kołysanki „Lulaj, że Jezuniu” zaadaptował Fryderyk Chopin w swoim utworze.
W XVII wieku pojawiły się motywy z folkloru, czyli pastorałki. Ksiądz Michał Marcin Mioduszewski spisał je po raz pierwszy i wydał w 1838 roku „Wielki śpiewnik kościelny”. Po raz pierwszy nastąpił podział na kolędy i pastorałki. Dostojne kolędy śpiewane były w kościołach. Także w świątyniach śpiewano pastorałki, które bardzo swobodnie się odnosiły do narodzin Chrystusa, spoufalały się wręcz z Dzieciątkiem Jezus. Pojawiły się takie słowa jak malusieńki, głodniusieńki, a nakarmimy go. To wszystko oczywiście była gwara, czego przykładem jest „Oj, maluśki, maluśki”. Notabene, to moja ulubiona kolęda.
Pasterka nazywana jest też jutrznią czy północką. Był zwyczaj ścigania w zaprzęgach do kościoła. Odbywały się wyścigi bryczek, furmanek, kto był pierwszy w kościele, a potem pierwszy z kościoła do domu wrócił, temu najlepiej miało się dziać w nowym roku. W naszym regionie ten zwyczaj wygasł, ale kawałek dalej, na Podhalu są nadal organizowane takie zawody.
Wszystkie momenty zaduszkowe, agrarne, z tych archaicznych czasów, otrzymały chrześcijańską interpretację. Święto Bożego Narodzenia, 25 grudnia, w kościele ustanowione zostało w IV wieku. W rzymskim kalendarzu liturgicznym jest to 354 rok. Data 25 grudnia nieprzypadkowa. Ojcowie Kościoła chcieli zrównoważyć wyznawców Mitry. W czasie przesilenia ziemia jest najbliżej słońca, tego światła jest najwięcej, tym światłem dla chrześcijan jest Jezus, który tego dnia miał się narodzić.
Święta nazywamy godnymi, bo po pierwsze godnie trzeba je obchodzić, z szacunkiem, powagą. Ale gody w staropolskim to też wesele. To związek słońca z księżycem, dnia z nocą, jasności z ciemnością. To też miało wymiar symboliczny. Powiadano, że jest to nie tylko dzień narodzin Boga, ale także zaślubin, godów dnia i nocy.
25 grudnia to pierwszy dzień całego cyklu świątecznego, trwającego aż do 6 stycznia, czyli do Trzech Króli.
Jak wyglądał dzień Bożego Narodzenia? W całej Europie bardziej uroczyście obchodzono Boże Narodzenie, natomiast w Polsce to oczekiwanie było bardziej kultywowane. W Polsce ten dzień Bożego Narodzenia był spokojny, bez przyjmowania gości. Raczej nie na miejscu byłoby wybranie się do kogoś. Po prostu skupiano się na tym, żeby świętować w gronie rodzinnym. Wykonywano tylko te podstawowe obowiązki, konieczne prace jak nakarmienie bydła. Natomiast inne czynności były zawieszone. Dzień Bożego Narodzenia był powtórką dnia powszedniego, tylko bardziej na spokojnie i z tą świadomością, że już Dziecię się narodziło.
Okres ten nazywano godami, ale także kolatką, dniami szczodrymi, dlatego, że kolędników obdarowywano szczodrakami i placuszkami.
Po Bożym Narodzeniu chodzono z kolędą i to byli tak zwani podłaźnicy. Był to czas spotkań w gronie rodzinnym i wesel. 26 grudnia, to oczywiście święcenie w kościele owsa, którym obsypywano księdza i kościelnego. Miało to też przynieść pomyślność. Chłopcy obsypywali owsem upatrzone dziewczyny, dla których to była też wskazówka, że budzą zainteresowanie i wręcz miało to symbolizować powodzenie.
W dzień świętego Szczepana zaczęto chodzić na tzw. podłaz. Bardzo często się mówiło: aleś mnie sąsiedzie dobrze podlazł, czyli dobrze i szczerze życzył. Zaczynało się od kilku osób, ale w każdej chałupie, gdzie poszło się dobrze życzyć, brało się kolejną osobę i szło się dalej. Grupa rosła. Nie dość, że przychodzili z kolędą, to śpiewali kolędy i dostawali kolędę, czyli szczodraki, dary. U zamożnych gospodarzy dostawali kawałek mięsa, chleba, kołacza, w zależności czym chata bogata.
Kolędnicy chodzili od 26 grudnia aż do 2 lutego. To były najczęściej dzieci, młodzież, zazwyczaj z biedniejszych rodzin. W ten sposób chciały zebrać dary. To był dla nich szczęśliwy czas, bo mogły zaznać tego, czego nie miały przez cały rok. Datek otrzymywany od gospodarzy też nazywał się kolędą.
Pierwsze wzmianki o polskich obchodach kolędniczych pochodzą z XVI wieku. Święty Szczepan był przede wszystkim patronem koni. W ten dzień chodziło się z kobyłką, coś na wzór lajkonika krakowskiego. Jeździec był ubrany w mundur ułański, albo miał insygnia królewskie. Chodzono także z żywym koniem i nawet koń wchodził do izby. Dzisiaj ciężko to sobie wyobrazić. Chodzono także z barankiem, gąską na sznurku, co miało przynosić szczęście, dostatek.
W naszych regionach najważniejszy był turoń, czyli rogate zwierzątko, ni to koza, ni to owca, ni to krowa. To miało przypominać archaiczne zwierzę, które wymarło w Polsce, z otwierającą paszczą, zrobione z dwóch klocków drewna i z mechanizmem. Gdy pociągało się za sznurek, to te klocki w paszczy kłapały. Chodziło o to, żeby turoń budził przerażenie. Robiono zęby z gwoździ. Rogi były prawdziwe - kozy, krowy, najczęściej barana. Do brody turonia przybijano skórkę jeża i kolcami kłuto panienki. Kolędnik nakryty był kapą, trzymał turonia na kiju. Była wielka radość, ale też trwoga. W grupie z turoniem były wszystkie postacie z folkloru. Żyd, który zapowiadał, że ma turonia i chce go sprzedać, zachwalał go domownikom. Śmiechu przy tym było sporo, bo ten turoń skakał, wygłupiał się, albo udawał, że po prostu kona. Nie mogło oczywiście zabraknąć Cygana, który imitował jakąś kradzież, żeby potem odkupywali od niego gospodarze. To miało zapewnić zręczność i żeby wszystkie inwestycje się udały. W takiej grupie kolędniczej była też Cyganka, diabeł, anioł, dziad i muzykant. Oczywiście nie mogło zabraknąć osoby, która niosła gwiazdę. Był to najsilniejszy mężczyzna w grupie. Gwiazda kręciła się, chodziło o to, żeby była w ruchu, migotała, kolorowa, bardzo często ze świeczką z tyłu, potem zastąpiona baterią. Ten zwyczaj przetrwał i jest do dzisiaj, chociaż coraz rzadziej możemy spotkać kolędników z gwiazdą. Po Gorlicach w minione święta chodził ... renifer i myszka Miki.
W muzeum próbujemy ocalić od zapomnienia wszystkie rytuały, obrzędy, tradycje zwłaszcza te kolędnicze. Niespełna rok temu odtworzyliśmy zwyczaje kolędnicze. Była pełna sala ludzi. Starsze osoby były wzruszone, bo sobie to wszystko przypominały.
Kolędnikom towarzyszył zgiełk, hałas, harmider. Cyganka wyprawiała czary. Turoń gdy dostał gorzałkę od domowników i miał wlewaną w paszczę, to natychmiast ozdrowiał. Chodziło o to, żeby jak najwięcej wyciągnąć od gospodarzy, którzy też chcieli obdarowywać kolędników, bo wierzono, że im więcej dadzą, tym więcej wróci do nich. Kolędnicy robili dużo zamieszania, ale byli oczekiwani jako zapowiedź dobrego roku. Niewyobrażalne było, żeby kolędnicy pominęli jakieś domostwo.
Kolędnicy chodzili w maskach. To rodowód włoski i grecki. Mamy w zbiorach muzealnych dużo takich przedmiotów. Były to bociany, żurawie, krowy, barany.
Bardzo popularny był Cygan, prowadzący cyrkowego niedźwiedzia, którym był przebrany kolędnik, ubrany w odwrócony kożuch, Czynił różne figle, skoki, tańce. Wszystko to cieszyło domowników. Dostawali za to datki. Oczywiście nie mogło zabraknąć także diabła i anioła.
Jasełka nawiązywały do samych narodzin Jezusa. Występowali w nich aniołowie, pastuszkowie, trzej królowie, jednym słowem wszystkie postacie, które można sobie wyobrazić wokół betlejemskiej stajenki.
Jasełka rozpowszechnili franciszkanie. Legenda mówi, że Franciszek z Asyżu postawił pierwszą szopkę na leśnej polance. Był to w 1223 roku i poprowadził stamtąd uroczystą procesję do kościoła i szopki tam już zostały. Do Polski przywędrowały z królową Boną, za pośrednictwem franciszkanów i bernardynów. W jasełkach występowały postacie biblijne - Święta Rodzina, Matka z Dzieciątkiem Jezus, aniołowie, trzej królowie, pastuszkowie, Herod i kolędnicy, a także rybacy, młynarz, szklarz, kowal, druciarz, handlarze. Oczywiście musiał być Żyd, Cygan, Moskal, Niemiec. Pastuszkowie to najczęściej Kuba, Bartosz, Wojciech, Maciej, Szymon i Jaś.
Po kolędzie chodzono z szopkami, które były mini scenką z ruchomymi kukiełki. Dzieci czekały na przedstawienie.
Jasełka początkowo wystawiane były tylko w kościołach. Było przy tym też dużo śmiechu, aktorzy zbyt swobodnie się zachowywali i zabroniono im występów w kościołach.
Po domach chodzili też kolędnicy i odgrywali widowiska herodowe, nawiązujące do emocji związanych z rzezią niewiniątek. Herody były zupełnie innym rodzajem kolędowania, w którym zło unicestwiło się w końcowej scenie. Kulminacyjna scena kończyła się tym, że śmierć obcinała Herodowi głowę, diabeł zabierał jego duszę i wszyscy się z tego powodu cieszyli.
Herody to przede wszystkim żołnierze, a także dziad, rabin, diabeł, śmierć, grabarz i anioł. Marszałek takiego orszaku zapowiadał, że idzie Herod i prosił o tron dla króla. W domu wystawiano na środek izby krzesło, na którym siadał Herod. Wchodzili trzej królowie z dobrą nowiną. Herod był wściekły, śmierć zabierała mu insygnia władzy - berło i koronę, diabeł zabierał jego duszę do piekła, grabarz cieszył się, kopał grób i mówił, że śmierć nie minie żadnego bogatego czy biednego, wszystkich dotknie.
Bale sylwestrowe pojawiły się w drugiej połowie XIX wieku tylko w wielkich miastach. Nie były popularne, a u nas były rzadkością absolutną. Na wsiach to była powtórka z Wigilii, tylko zmieniał się jadłospis. Na stół trafiały potrawy mięsne. W Polsce witano nowy rok na balach dopiero na przełomie XIX i XX wieku.
To święto ma jednak tysiącletnią tradycję. Jak głosi legenda, według proroctwa Sybilli w 1000 roku miał nastąpić koniec świata, za sprawą latającego potwora, ognistego smoka Lewiatana. Legenda głosiła, że potwór ten, śpiący w lochach Watykanu, uwięziony tam przez papieża Sylwestra I, którego pontyfikat przypadł na IV wiek, zakneblowany papieską pieczęcią, zbudzi się w nocy z 999/1000 rok, skruszy Pieczęć Rybaka, zerwie łańcuchy i ziejąc ogniem i siarką spali niebo i ziemię. Kiedy więc nastał rok 999, a kolejny papież przybrał imię Sylwestra II, w Rzymie i całej chrześcijańskiej Europie zapanowało wielkie przerażenie. Ludzie czekali na koniec świata i nieuchronną śmierć w płomieniach. Kiedy jednak nastała północ, a Lewiatan nie ukazał się na moście św. Anioła, a Watykan, Rzym i inne miasta pozostały nienaruszone, rozpacz i przerażenie przemieniły się w szaleńczą radość. Tłumy Rzymian wyległy na ulice i place, tańcząc w blasku rozpalonych pochodni i ognisk, śmiejąc się, ściskając się i pijąc wino. Papież Sylwester II udzielił błogosławieństwa - urbi et orbi (miastu i światu) na nowy rok, rozpoczynający się nowy wiek i na nowe tysiąclecie.
Tylko na Podkarpaciu jest jeszcze jeden znany obyczaj zwany drabami. Młodzi mężczyźni przebierali się w słomiane stroje, w czapach, też wykonanych ze słomy i wyruszali. Nie omijali żadnego domu, zwłaszcza takiego, gdzie były młode dziewczyny. Smolili buzie, robili straszny hałas, bałaganili, coś wylali, coś przewrócili, nabrudzili. A mimo takiego zachowania też ich oczekiwano. Dziewczęta były bardzo zawiedzione, jeśli nie przyszli do ich domów. Oni zapowiadali też zamążpójście, pomyślność dla domu. W Nowy Rok draby chodzili bandami i napadali na domostwa, byli hojnie obdarowywani, czym chata bogata. Najczęściej chlebem, bułkami, wódeczką, dlatego byli coraz weselsi w kolejnym domu. Pieczywo, które otrzymywali nazywano szczodrakami.
W tradycji naszego regionu zachowały się nazwy: draby, droby i dropy. Z zapisów muzealnych wynika, że najczęściej spotykane nazewnictwo to draby. Były to postacie wyłącznie męskie, owinięte w słomę od butów po sam czubek głowy. Mężczyźni ci mieli drewniane mieczyki, powrozy słomiane i nimi okładali dziewczęta. Psocili, biegali po domu, przewracali sprzęty, kradli jedzenie. Wszystko uchodziło im bezkarnie. Często przesadzali i przekraczali granice dobrego smaku i zabawy. Mamy w muzeum zdjęcia takich drabów z Żółkowa, Zarzecza i samego Jasła.
Karnawał, nazywany zapustami, trwał aż do Środy Popielcowej. Były to biesiady, pijatyki, kuligi, obżarstwo, pijaństwo oraz bale w dużych miastach, na dworach i bogatych domach.
Notował:
Bogdan Hućko
Na zdjęciach rzeźby nawiązujące do tradycji bożonarodzeniowych, zwyczajów i obyczajów na Podkarpaciu. Wszystkie ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Jaśle
Fot. Bogdan Hućko
Data świąt nie jest przypadkowa. Przed chrześcijaństwem, zimowe przesilenie słońca, w świecie antycznym, na ziemiach prasłowian, ale też w całej Europie, Azji Mniejszej, to był 23 - 25 grudnia, okres rozpoczynający astronomiczną zimę. Wtedy uroczyście obchodzono święta wszelkich bóstw, zwłaszcza solarnych.
Wigilia również otwiera rok słoneczny, a zarazem wegetacyjny i tradycyjny, ludowy rok obrzędowy. Oczywiście Wigilia asymilowała się z tymi archaicznymi obrzędami i właściwie ojcowie kościoła celowo wytyczyli dzień 25 grudnia, żeby to była przeciwwaga dla pogańskich wierzeń, ale jednocześnie, żeby pięknie się to wszystko dopasowało, zgrało ze sobą, ponieważ w wierzeniach ludu Jezus to światłość.
Wigilia wyjątkowa tylko w Polsce
Wigilia jest uroczystością chrześcijańską. W kościołach chrześcijańskich wigilią określa się dni poprzedzające wielkie święto. Natomiast uroczystość Wigilii wprowadzona została do kalendarza liturgicznego w VI wieku, czyli 200 lat po święcie Bożego Narodzenia. W Polsce ma zupełnie inny, niesamowity charakter, bardziej uroczysty niż w innych krajach Europy. Tam bardziej kultywowane jest Boże Narodzenie, dla nas Polaków najważniejszy był i jest czas oczekiwania.
Przed Wigilią zapraszano dusze zmarłych. Wierzono, że dusze przodków mieszkają w zwierzętach. Mówiono: przyjdź wilku teraz, przyjdź niedźwiedziu teraz, ale nie przychodź przez cały przyszły rok. Zapraszano zwierzęta, które wyrządzały najwięcej szkód w gospodarstwie, żeby zakląć nowy czas, żeby nie było szkód, żeby wilki nie napadały na owce, lisy na kury, niedźwiedź nie pustoszył pasiek. To są oczywiście różne interpretacje w zależności czy patrzymy na archaiczne związki ludowe czy na typowo chrześcijańską, wiążącą się z narodzinami Chrystusa.
Bardzo wiele było wątków zaduszkowych. Na przykład przed zasiadaniem do stołu wigilijnego trzeba było powiedzieć: przesuń się duszyczko. Talerz, który zostawiano pusty, niektórzy interpretują, że dla żywego z krwi i kości wędrowca, ale też wielu antropologów zakłada, że to ma związek z duszami zmarłymi, że talerz zostawiany był dla antenata duszy zmarłego z rodziny. Według tych tradycji w takich dniach świątecznych jak Wigilia, dusze gościły w domostwach, więc starano się ich nie obrazić w żaden sposób. Na przykład po wieczerzy wigilijnej nie sprzątano, zostawiano wszystko na stołach. Oprócz tego na przykład nie krojono w tym dniu nożami, nie używano igieł, kołowrotków, żeby nic złego się nie stało. Było dużo nakazów i zakazów związanych z duszami zmarłych. Przede wszystkim wierzono, że Wigilia to cudowny, magiczny czas: kwiaty rozkwitają pod śniegiem, wyrasta kwiat paproci, woda ma cudowną moc, a zabrana ze studni lub strumienia leczy. Takie same właściwości miał opłatek - miał leczyć w dniu Wigilii. Wierzono, że ziemia otwierała największe swoje skarby, że kamienie się przemieszczają, że woda potrafi zamienić się w miód, wino, a nawet złoto czy srebro.
W tym jedynym dniu w roku zwierzęta miały przemawiać ludzkim głosem. Po zachowaniu zwierząt można było przewidzieć przyszłość. Nawet potrafiono wywróżyć śmierć w rodzinie, po tym jak dane zwierzę zachowywało się w Wigilię.
Najważniejsze było przysłowie - jaka Wigilia, taki cały rok. Trzeba było się zachowywać stosownie, starać się być optymistycznie nastawionym, uśmiechać się, życzyć dobrze każdemu, starać się dobrze postępować. Dzieci przestrzegano, żeby były grzeczne, bo jak dostaną w tym dniu lanie, to już będą dostawać przez cały rok.
Ozdabianie domów miało walory estetyczne. Musiało być piękne, schludne i uroczyste, bowiem miało bardzo duże znaczenie magiczne. Wszystko miało jakieś znaczenie - każdy kształt, ustawienie. Na przykład słoma i siano. Dzisiaj mamy pozostałości - odrobinę sianka pod obrusem. Kiedyś bardzo grubo wyścielało się stół sianem i przykrywało płachtą płócienną, na którą kładziono najlepszy w domu obrus. Tak samo było ze słomą. Nie troszeczkę, tylko pod stołem, ale cała izba była wyścielona grubą warstwą słomy. W kątach stały cztery snopki najważniejszych zbóż - pszenicy, żyta, owsa i jęczmienia. Były to najpopularniejsze, najczęściej uprawiane, co miało z kolei znaczenie, żeby urodzaj był w przyszłym roku, miały zakląć rzeczywistość. Po wieczerzy rzucano słomę do góry, żeby zboże po prostu rosło. To wszystko było zabiegami magicznymi.
Oprócz tego w dzień Wigilii były bardzo znane wróżby matrymonialne. Słoma odgrywała ważną rolę. Spod obrusu kawalerowie i panny wyciągali źdźbło słomy lub trawy. Gdy wyciągnęło się słomkę zieloną, to znaczyło rychłe wyjście za mąż, wesele w nadchodzącym roku, panowała wielka radość. Ale gdy słomka była słaba, blada, to trzeba będzie oczekiwać, a gdy już była czarna i na domiar krucha to przewidywano staropanieństwo.
Słoma i siano miały duże znaczenie. Pierwsze skojarzenie - szopa. Jezus narodził się w żłobie, na sianie, słomie. Drugie znaczenie, to gościna dla dusz zmarłych, żeby mogły spocząć po wieczerzy czyli archaiczne wątki zaduszkowe, agrarne, żeby był urodzaj. Oprócz tego ze słomy robiono różne gwiazdy, krzyżyki, tzw. dziady - figurki, które przypominały postać ludzką. Zawieszano je na ścianach.
Na nakryty stół oraz podłogę sypano groch, ziarna pszenicy i innych zbóż, które przetworzone, już w postaci jadła znajdowały się na wigilijnym stole.
Wieczerza wigilijna
W Wigilię czekano na pierwszą gwiazdkę, siadano do stołu, łamano się opłatkiem, który początkowo nazywany był mgiełką. W średniowieczu w Europie wypiekaniem opłatków zajmowali się mnisi w klasztorach, ale do nas tradycja przyszła stosunkowo późno. W XVIII wieku opłatek pojawił się wśród szlachty. Wcześniej znano łamanie się chlebem jako znak braterstwa, miłości, przyjaźni. Natomiast sam opłatek przeszedł z szlachty do warstw niższych. Prawosławni, którzy w naszym regionie też mieszkają, mają prosforę. Opłatek to symbol pokoju, dobra, braterstwa, przyjaźni i miłości.
Przygotowywano dwanaście postnych potraw. Według najpopularniejszych wierzeń, dlatego, że 12 miesięcy, 12 apostołów. Parzysta liczba ma znaczenie. Ogólnie rzecz biorąc parzyste liczby miały wymiar zamykający, trochę konotacje ze śmiercią. Kwiaty na grób niesie się także parzyste. Nigdy nie daje się żyjącej osobie parzystej ilości kwiatów. Spotykałam się także z wierzeniami z nieparzystą liczba potraw - pięć, siedem, dziewięć czy jedenaście.
Honorowe miejsce podczas wieczerzy wigilijnej zajmował bochenek chleba, kładziony na środku stołu. To też miało zaklinać dostatek. U Łemków - był to czosnek, symbol siły, odporności, który miał chronić przed wampirami, złymi duchami, czarownicami i demonami.
Była taka zasada, że wszystko co na polu, w ogrodzie, w lesie i w wodzie musiało być na stole, stąd ryby były bardzo popularne. W naszym regionie ryby jednak pojawiły się późno. Bardziej popularne były grzyby, kasze, zboża, czy znana i dostępna wszystkim potrawa - kisiel owsiany. Był też tak zwany siemieniuch z siemienia lnianego. Jadano go z chlebem jak masło. Nie mogło zabraknąć podstawowych produktów rolnych - kartofli, kapusty, rzepy, fasoli, maku. Do tego wspomniane już grzyby, kasze, placki, pierogi, suszki, kompoty z suszonych jabłek, śliwek, gruszek, zupa grzybowa, barszcz, śledzie. Wcale nie był to tak popularny dzisiaj karp, a sandacz, węgorz i szczupak. Bardzo znana była zupa migdałowa, ale tylko w bogatych domach.
Nie mogło zabraknąć słodkości. Były to zawijane strucle makowe, kołacz pszenny, przełożony makiem i najlepiej, żeby był posypany czarnuszką, mającą cierpki posmak. To było popularne zioło, wykorzystywane w przepisach do pierogów. Podstawą była strucla makowa, później był piernik miodowy, ciasto pierne, bo z pieprzem i imbirem, cynamonem, goździkiem i kardamonem. Oczywiście dostępność do takich przypraw była nie dla wszystkich. Znane były lukrowane pierniczki. Bardzo popularny był deser z maku utartego z miodem i z dodatkiem bakalii. Do tego można było pokruszyć ciasto. Oczywiście orzechy, bakalie, bób. Wszystkiego trzeba było spróbować. Pominięcie czegokolwiek nie było mile widziane. Wierzono, że wtedy coś nas ominie w nowym roku, że cos nam się nie powiedzie. Od stołu nie można było odchodzić, żeby nikogo w przyszłym roku nie zabrakło, żeby się kury nie rozbiegały.
Po Wigilii ze słomy pleciono powrósła i owijano drzewka w sadach. Sianko symbolizowało miejsce narodzin Jezusa, ale też wynikało z archaicznych, agrarnych wierzeń.
Przy stole wymawiano formuły. Na przykład: składaj się kapusto, żeby dobrze rosła, albo wiąż się groszku, rodźcie się ziemniaczki, mnóż się zboże. Wypowiadano to w momencie jedzenia danej potrawy.
Wierzono też w cienie. Na całym świecie cienie utożsamiano często z duszą, a niekoniecznie z duszą czystą. W naszej tradycji ludowej, w czasie Wigilii, gdy ktoś rzucał wyraźny mocny cień, to wierzono, że będzie cieszył się zdrowiem cały rok. Natomiast jeśli cień był słabszy, to wierzono, że może chorować, będzie słaby, bo coś z tą jego duszą jest nie tak.
Wychodząc po Wigilii przed dom patrzono w niebo. Jeżeli niebo było rozświetlone, to wróżyło piękny, urodzajny rok, dobre plony. Jeżeli było mgliste, to się martwiono, że będą szkodniki, nieurodzaj, brzydka pogoda. Jak była dobrze widoczna droga mleczna, to wierzono, że krowy będą dawały dużo mleka, będzie dużo sera, nabiału.
Z Wigilią związane były także wróżby matrymonialne - dziewczyna wychodziła przed dom i na przykład wołała: hop, hop z której strony przyjdzie mój chłop. I tam gdzie jej echo odpowiadało, albo gdy nie echo, tylko pies zaszczekał, to z tamtej strony miał przyjść przyszły mąż.
Przed choinką była podłaźniczka
Choinka to jedna z najmłodszych tradycji. Za sprawa ewangelików, Niemców, w drugiej połowie XIX wieku, zawitała do Polski. Na Podkarpaciu, ale też w innych regionach naszego kraju, choinkę zastępowały gałązki wiecznie żywych drzew, dlatego, że ludzie przypisywali świerkom, jodłom, sosnom życiodajną moc. Wszystkie inne drzewa zrzucały jesienią liście, także igły gubił modrzew, a świerki, jodły i sosny - mimo mrozu - zachowywały zieleń, symbol życia, płodności, siły. Gałązkami z iglaków ozdabiano stoły, okna, drzwi, wszystkie przejścia, wszystkie granice. Miało to zapobiegać przed złymi duchami, czarownicami. Gałązkami drzew iglastych były obkładane futryny, okna, wieszano je nad drzwiami. Ozdabiane były też święte kąty, wiszące obrazy święte. Był to środek nie tylko do ozdoby, ale też zabezpieczający przed złem.
W bogatych domach na choince wieszano pierniki, migdały, daktyle. Zupełnie inaczej to wyglądało pod zwykłą chłopską strzechą. Zazwyczaj były to jabłka i orzechy.
W naszym regionie była zawieszana nad wigilijnym stołem podłaźniczka, nazywana także połaźnikiem. Zawieszany był sam czubek drzewka. Później się to zmieniło. Bardziej chciano uchwycić kształt koła, pełni, cyklu całorocznego. Był to drut, powróz słomiany, obręcz po starym sicie, cokolwiek, żeby tylko przypominało koło. Było to pięknie wyplecione zielonymi gałązkami z drzew iglastych i zawieszone na suficie nad wigilijnym stołem. Na Podkarpaciu bardzo często były zawieszone światy, co jest bardzo oryginalną ozdobą świąteczną, charakterystyczną tylko dla tego regionu Polski. Światy to były ozdoby robione z opłatka, czasami też kolorowanego, wyglądające jak bombka. Wycinane były z opłatka krążki i składane tak, że tworzyły kulę. Z opłatka wykonywano także inne ozdoby. Znamy różne techniki wykonywania światów, czego doświadczamy, organizując konkursy w muzeum.
Na drzewku wieszano różne ozdoby: pajączki, pawie oczka, wykonane z papieru, ażurowe koszyczki, w których były orzechy, pierniki. Czym chata bogata. Podłaźnik symbolizował powodzenie w przyszłym roku. Wyschniętego po świętach nie wolno było wyrzucić. To był rodzaj sacrum, talizman. Tak samo jak sianko ze stołu. Dawano zwierzętom, dodawano do paszy, albo zakopywano w polu, tam gdzie na przykład miały być ziemniaki, żeby dobrze rosły. Wszystko miało znaczenie magiczne.
Dzień św. Szczepana gospodarz rozpoczynał od obejścia gospodarstwa i dzielił się ze zwierzętami. Konie, krowy, kozy, owce, także pieska obdarowywał kolorowym opłatkiem. Było to uszanowanie zwierząt i wiązało się z troską o inwentarz.
Prezenty
Tak jak choinka przyszła z Niemiec, tak również z tego kraju przeszczepiona została nowa tradycja obdarowywania się prezentami znajdowanymi pod choinką. Dopiero w drugiej połowie XX wieku ten zwyczaj zapoczątkowali emigranci na Pomorzu i Śląsku. Dzieci z bogatych domów dostawały jabłka i suszone owoce, pierniki, ciasta, cukierki w kolorowych papierkach, a później już takie praktyczne prezenty - buciki, wyprawki szkolne, zabawki. Na Podkarpaciu prezenty przynosi 6 grudnia święty Mikołaj, a w Polsce także Dzieciątko Jezus, aniołek, gwiazdka. W różnych regionach, różnie to bywa.
Bogactwo kolęd
Najstarsze polskie kolędy pochodzą z XV wieku z przekładu czeskiego i łacińskiego. Najstarsza to „Anioł pasterzom mówił” z 1424 roku. W XVII i XVIII wieku rozwinęła się oryginalna twórczość kolędnicza. Z tego okresu pochodzą takie kolędy jak: „W żłobie leży” Piotra Skargi, „Śliczna panna”, „Jezus malusieńki”, „Ach ubogi żłobie”, „Gdy się Chrystus rodzi” i oczywiście symbol świąt, zaczynająca każdą pasterkę - „Bóg się rodzi” Franciszka Karpińskiego z 1792 roku. „Mizerna cicha, stajenka licha” Teofila Lenartowicza to już wiek XIX. Motywy kołysanki „Lulaj, że Jezuniu” zaadaptował Fryderyk Chopin w swoim utworze.
W XVII wieku pojawiły się motywy z folkloru, czyli pastorałki. Ksiądz Michał Marcin Mioduszewski spisał je po raz pierwszy i wydał w 1838 roku „Wielki śpiewnik kościelny”. Po raz pierwszy nastąpił podział na kolędy i pastorałki. Dostojne kolędy śpiewane były w kościołach. Także w świątyniach śpiewano pastorałki, które bardzo swobodnie się odnosiły do narodzin Chrystusa, spoufalały się wręcz z Dzieciątkiem Jezus. Pojawiły się takie słowa jak malusieńki, głodniusieńki, a nakarmimy go. To wszystko oczywiście była gwara, czego przykładem jest „Oj, maluśki, maluśki”. Notabene, to moja ulubiona kolęda.
Pasterka
Pasterka nazywana jest też jutrznią czy północką. Był zwyczaj ścigania w zaprzęgach do kościoła. Odbywały się wyścigi bryczek, furmanek, kto był pierwszy w kościele, a potem pierwszy z kościoła do domu wrócił, temu najlepiej miało się dziać w nowym roku. W naszym regionie ten zwyczaj wygasł, ale kawałek dalej, na Podhalu są nadal organizowane takie zawody.
Boże Narodzenie
Wszystkie momenty zaduszkowe, agrarne, z tych archaicznych czasów, otrzymały chrześcijańską interpretację. Święto Bożego Narodzenia, 25 grudnia, w kościele ustanowione zostało w IV wieku. W rzymskim kalendarzu liturgicznym jest to 354 rok. Data 25 grudnia nieprzypadkowa. Ojcowie Kościoła chcieli zrównoważyć wyznawców Mitry. W czasie przesilenia ziemia jest najbliżej słońca, tego światła jest najwięcej, tym światłem dla chrześcijan jest Jezus, który tego dnia miał się narodzić.
Święta nazywamy godnymi, bo po pierwsze godnie trzeba je obchodzić, z szacunkiem, powagą. Ale gody w staropolskim to też wesele. To związek słońca z księżycem, dnia z nocą, jasności z ciemnością. To też miało wymiar symboliczny. Powiadano, że jest to nie tylko dzień narodzin Boga, ale także zaślubin, godów dnia i nocy.
25 grudnia to pierwszy dzień całego cyklu świątecznego, trwającego aż do 6 stycznia, czyli do Trzech Króli.
Jak wyglądał dzień Bożego Narodzenia? W całej Europie bardziej uroczyście obchodzono Boże Narodzenie, natomiast w Polsce to oczekiwanie było bardziej kultywowane. W Polsce ten dzień Bożego Narodzenia był spokojny, bez przyjmowania gości. Raczej nie na miejscu byłoby wybranie się do kogoś. Po prostu skupiano się na tym, żeby świętować w gronie rodzinnym. Wykonywano tylko te podstawowe obowiązki, konieczne prace jak nakarmienie bydła. Natomiast inne czynności były zawieszone. Dzień Bożego Narodzenia był powtórką dnia powszedniego, tylko bardziej na spokojnie i z tą świadomością, że już Dziecię się narodziło.
Okres ten nazywano godami, ale także kolatką, dniami szczodrymi, dlatego, że kolędników obdarowywano szczodrakami i placuszkami.
Kolędowanie
Po Bożym Narodzeniu chodzono z kolędą i to byli tak zwani podłaźnicy. Był to czas spotkań w gronie rodzinnym i wesel. 26 grudnia, to oczywiście święcenie w kościele owsa, którym obsypywano księdza i kościelnego. Miało to też przynieść pomyślność. Chłopcy obsypywali owsem upatrzone dziewczyny, dla których to była też wskazówka, że budzą zainteresowanie i wręcz miało to symbolizować powodzenie.
W dzień świętego Szczepana zaczęto chodzić na tzw. podłaz. Bardzo często się mówiło: aleś mnie sąsiedzie dobrze podlazł, czyli dobrze i szczerze życzył. Zaczynało się od kilku osób, ale w każdej chałupie, gdzie poszło się dobrze życzyć, brało się kolejną osobę i szło się dalej. Grupa rosła. Nie dość, że przychodzili z kolędą, to śpiewali kolędy i dostawali kolędę, czyli szczodraki, dary. U zamożnych gospodarzy dostawali kawałek mięsa, chleba, kołacza, w zależności czym chata bogata.
Kolędnicy chodzili od 26 grudnia aż do 2 lutego. To były najczęściej dzieci, młodzież, zazwyczaj z biedniejszych rodzin. W ten sposób chciały zebrać dary. To był dla nich szczęśliwy czas, bo mogły zaznać tego, czego nie miały przez cały rok. Datek otrzymywany od gospodarzy też nazywał się kolędą.
Chodzenie z kobyłką i turoniem
Pierwsze wzmianki o polskich obchodach kolędniczych pochodzą z XVI wieku. Święty Szczepan był przede wszystkim patronem koni. W ten dzień chodziło się z kobyłką, coś na wzór lajkonika krakowskiego. Jeździec był ubrany w mundur ułański, albo miał insygnia królewskie. Chodzono także z żywym koniem i nawet koń wchodził do izby. Dzisiaj ciężko to sobie wyobrazić. Chodzono także z barankiem, gąską na sznurku, co miało przynosić szczęście, dostatek.
W naszych regionach najważniejszy był turoń, czyli rogate zwierzątko, ni to koza, ni to owca, ni to krowa. To miało przypominać archaiczne zwierzę, które wymarło w Polsce, z otwierającą paszczą, zrobione z dwóch klocków drewna i z mechanizmem. Gdy pociągało się za sznurek, to te klocki w paszczy kłapały. Chodziło o to, żeby turoń budził przerażenie. Robiono zęby z gwoździ. Rogi były prawdziwe - kozy, krowy, najczęściej barana. Do brody turonia przybijano skórkę jeża i kolcami kłuto panienki. Kolędnik nakryty był kapą, trzymał turonia na kiju. Była wielka radość, ale też trwoga. W grupie z turoniem były wszystkie postacie z folkloru. Żyd, który zapowiadał, że ma turonia i chce go sprzedać, zachwalał go domownikom. Śmiechu przy tym było sporo, bo ten turoń skakał, wygłupiał się, albo udawał, że po prostu kona. Nie mogło oczywiście zabraknąć Cygana, który imitował jakąś kradzież, żeby potem odkupywali od niego gospodarze. To miało zapewnić zręczność i żeby wszystkie inwestycje się udały. W takiej grupie kolędniczej była też Cyganka, diabeł, anioł, dziad i muzykant. Oczywiście nie mogło zabraknąć osoby, która niosła gwiazdę. Był to najsilniejszy mężczyzna w grupie. Gwiazda kręciła się, chodziło o to, żeby była w ruchu, migotała, kolorowa, bardzo często ze świeczką z tyłu, potem zastąpiona baterią. Ten zwyczaj przetrwał i jest do dzisiaj, chociaż coraz rzadziej możemy spotkać kolędników z gwiazdą. Po Gorlicach w minione święta chodził ... renifer i myszka Miki.
W muzeum próbujemy ocalić od zapomnienia wszystkie rytuały, obrzędy, tradycje zwłaszcza te kolędnicze. Niespełna rok temu odtworzyliśmy zwyczaje kolędnicze. Była pełna sala ludzi. Starsze osoby były wzruszone, bo sobie to wszystko przypominały.
Kolędnikom towarzyszył zgiełk, hałas, harmider. Cyganka wyprawiała czary. Turoń gdy dostał gorzałkę od domowników i miał wlewaną w paszczę, to natychmiast ozdrowiał. Chodziło o to, żeby jak najwięcej wyciągnąć od gospodarzy, którzy też chcieli obdarowywać kolędników, bo wierzono, że im więcej dadzą, tym więcej wróci do nich. Kolędnicy robili dużo zamieszania, ale byli oczekiwani jako zapowiedź dobrego roku. Niewyobrażalne było, żeby kolędnicy pominęli jakieś domostwo.
Kolędnicy chodzili w maskach. To rodowód włoski i grecki. Mamy w zbiorach muzealnych dużo takich przedmiotów. Były to bociany, żurawie, krowy, barany.
Bardzo popularny był Cygan, prowadzący cyrkowego niedźwiedzia, którym był przebrany kolędnik, ubrany w odwrócony kożuch, Czynił różne figle, skoki, tańce. Wszystko to cieszyło domowników. Dostawali za to datki. Oczywiście nie mogło zabraknąć także diabła i anioła.
Jasełka i herody
Jasełka nawiązywały do samych narodzin Jezusa. Występowali w nich aniołowie, pastuszkowie, trzej królowie, jednym słowem wszystkie postacie, które można sobie wyobrazić wokół betlejemskiej stajenki.
Jasełka rozpowszechnili franciszkanie. Legenda mówi, że Franciszek z Asyżu postawił pierwszą szopkę na leśnej polance. Był to w 1223 roku i poprowadził stamtąd uroczystą procesję do kościoła i szopki tam już zostały. Do Polski przywędrowały z królową Boną, za pośrednictwem franciszkanów i bernardynów. W jasełkach występowały postacie biblijne - Święta Rodzina, Matka z Dzieciątkiem Jezus, aniołowie, trzej królowie, pastuszkowie, Herod i kolędnicy, a także rybacy, młynarz, szklarz, kowal, druciarz, handlarze. Oczywiście musiał być Żyd, Cygan, Moskal, Niemiec. Pastuszkowie to najczęściej Kuba, Bartosz, Wojciech, Maciej, Szymon i Jaś.
Po kolędzie chodzono z szopkami, które były mini scenką z ruchomymi kukiełki. Dzieci czekały na przedstawienie.
Jasełka początkowo wystawiane były tylko w kościołach. Było przy tym też dużo śmiechu, aktorzy zbyt swobodnie się zachowywali i zabroniono im występów w kościołach.
Po domach chodzili też kolędnicy i odgrywali widowiska herodowe, nawiązujące do emocji związanych z rzezią niewiniątek. Herody były zupełnie innym rodzajem kolędowania, w którym zło unicestwiło się w końcowej scenie. Kulminacyjna scena kończyła się tym, że śmierć obcinała Herodowi głowę, diabeł zabierał jego duszę i wszyscy się z tego powodu cieszyli.
Herody to przede wszystkim żołnierze, a także dziad, rabin, diabeł, śmierć, grabarz i anioł. Marszałek takiego orszaku zapowiadał, że idzie Herod i prosił o tron dla króla. W domu wystawiano na środek izby krzesło, na którym siadał Herod. Wchodzili trzej królowie z dobrą nowiną. Herod był wściekły, śmierć zabierała mu insygnia władzy - berło i koronę, diabeł zabierał jego duszę do piekła, grabarz cieszył się, kopał grób i mówił, że śmierć nie minie żadnego bogatego czy biednego, wszystkich dotknie.
Witanie nowego roku
Bale sylwestrowe pojawiły się w drugiej połowie XIX wieku tylko w wielkich miastach. Nie były popularne, a u nas były rzadkością absolutną. Na wsiach to była powtórka z Wigilii, tylko zmieniał się jadłospis. Na stół trafiały potrawy mięsne. W Polsce witano nowy rok na balach dopiero na przełomie XIX i XX wieku.
To święto ma jednak tysiącletnią tradycję. Jak głosi legenda, według proroctwa Sybilli w 1000 roku miał nastąpić koniec świata, za sprawą latającego potwora, ognistego smoka Lewiatana. Legenda głosiła, że potwór ten, śpiący w lochach Watykanu, uwięziony tam przez papieża Sylwestra I, którego pontyfikat przypadł na IV wiek, zakneblowany papieską pieczęcią, zbudzi się w nocy z 999/1000 rok, skruszy Pieczęć Rybaka, zerwie łańcuchy i ziejąc ogniem i siarką spali niebo i ziemię. Kiedy więc nastał rok 999, a kolejny papież przybrał imię Sylwestra II, w Rzymie i całej chrześcijańskiej Europie zapanowało wielkie przerażenie. Ludzie czekali na koniec świata i nieuchronną śmierć w płomieniach. Kiedy jednak nastała północ, a Lewiatan nie ukazał się na moście św. Anioła, a Watykan, Rzym i inne miasta pozostały nienaruszone, rozpacz i przerażenie przemieniły się w szaleńczą radość. Tłumy Rzymian wyległy na ulice i place, tańcząc w blasku rozpalonych pochodni i ognisk, śmiejąc się, ściskając się i pijąc wino. Papież Sylwester II udzielił błogosławieństwa - urbi et orbi (miastu i światu) na nowy rok, rozpoczynający się nowy wiek i na nowe tysiąclecie.
Noworoczne draby
Tylko na Podkarpaciu jest jeszcze jeden znany obyczaj zwany drabami. Młodzi mężczyźni przebierali się w słomiane stroje, w czapach, też wykonanych ze słomy i wyruszali. Nie omijali żadnego domu, zwłaszcza takiego, gdzie były młode dziewczyny. Smolili buzie, robili straszny hałas, bałaganili, coś wylali, coś przewrócili, nabrudzili. A mimo takiego zachowania też ich oczekiwano. Dziewczęta były bardzo zawiedzione, jeśli nie przyszli do ich domów. Oni zapowiadali też zamążpójście, pomyślność dla domu. W Nowy Rok draby chodzili bandami i napadali na domostwa, byli hojnie obdarowywani, czym chata bogata. Najczęściej chlebem, bułkami, wódeczką, dlatego byli coraz weselsi w kolejnym domu. Pieczywo, które otrzymywali nazywano szczodrakami.
W tradycji naszego regionu zachowały się nazwy: draby, droby i dropy. Z zapisów muzealnych wynika, że najczęściej spotykane nazewnictwo to draby. Były to postacie wyłącznie męskie, owinięte w słomę od butów po sam czubek głowy. Mężczyźni ci mieli drewniane mieczyki, powrozy słomiane i nimi okładali dziewczęta. Psocili, biegali po domu, przewracali sprzęty, kradli jedzenie. Wszystko uchodziło im bezkarnie. Często przesadzali i przekraczali granice dobrego smaku i zabawy. Mamy w muzeum zdjęcia takich drabów z Żółkowa, Zarzecza i samego Jasła.
Karnawał, nazywany zapustami, trwał aż do Środy Popielcowej. Były to biesiady, pijatyki, kuligi, obżarstwo, pijaństwo oraz bale w dużych miastach, na dworach i bogatych domach.
Notował:
Bogdan Hućko
Na zdjęciach rzeźby nawiązujące do tradycji bożonarodzeniowych, zwyczajów i obyczajów na Podkarpaciu. Wszystkie ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Jaśle
Fot. Bogdan Hućko
Autor: Bogdan Hućko
Nikt jeszcze nie skomentował. Bądź pierwszy!