Dobro wyższe nadrzędnym celem
05 lipca, 2020Wiadomości / Sport / Jasło - miasto
Udało się nam zaistnieć w gronie liczących się w Polsce ośrodków judo - podkreśla Przemysław Czarnecki
(fot. archiwum prywatne Przemysława Czarneckiego)
Z Przemysławem Czarneckim, trenerem w Uczniowskim Klubie Sportowym Akademia Sportów Walki Judo Jasło i prezesem Podkarpackiego Okręgowego Związku Judo, rozmawia Bogdan Hućko
- W języku japońskim judo znaczy "łagodna droga, łagodny sposób". Trudno jednak postronnym obserwatorom dopatrzeć się łagodności w siłowej dyscyplinie sportu.
- Dokładnie tak. Idea twórcy judo profesora Jigoro Kano, który z innej dyscypliny sportu ju-jitsu wyeliminował elementy mogące zagrozić zdrowiu i życiu, stworzył własną filozofię, którą nazwał judo. Tak jak pan powiedział, judo dosłownie znaczy "łagodna droga". Chodzi o kilka filarów tej idei. Między innymi - ustąp aby zwyciężyć czyli wykorzystać siłę przeciwnika. Zasada walki polega właśnie na wykorzystaniu siły przeciwnika przeciw niemu, co umożliwia osobie słabszej pokonanie dużo silniejszego rywala.To właśnie przyświecało Jigoro Kano przy tworzeniu tej dyscypliny sportu. Oczywiście jest to sport walki, dyscyplina bardzo kontaktowa, w której mamy mnóstwo rzutów, dopuszczone jest stosowanie dźwigni i duszenie. Wszystko zawarte jest w pewnych zasadach, obszarze, za który nie wychodzimy. Wszystkie techniki też ewoluują, zmieniają się, różni trenerzy i uczeni specjalizujący się w tej dyscyplinie starają się zmieniać taktyki, udoskonalać. Judo jest dyscypliną uprawianą na całym świecie i bardzo chętnie. Jest to sport ogólnorozwojowy. Czy to jest małe dziecko, czy też osoba dorosła, to na pewno coś z judo wyniosą dla siebie. Dzieci uczą się łagodnie upadać, uczą się umiejętnie przewracać, żeby nie zrobić sobie krzywdy. W wielu krajach judo jest w programach lekcji z wychowania fizycznego w klasach I - III. U nas też parę lat temu był pomysł, żeby także wprowadzić judo do zajęć w szkole. Nabyte umiejętności upadania i przewracania, kształtują pewne odruchy w życiu. Judo to lata praktyki i ćwiczeń od podstaw do coraz trudniejszych technik. To co widzimy na zawodach sportowych - walki i szarpanie, to już jest jakby jeden z tych efektów końcowych uprawiania tej dyscypliny sportu.
- Judo wywodzi się z ju-jitsu. Zostały usunięte techniki, które zagrażają życiu lub zdrowiu, w tym uderzenia i kopnięcia. Czy to - Pana zdaniem - okazało się korzystniejsze dla judo w powszechnym odbiorze tej dyscypliny sportu?
- Zdecydowanie tak. Warto zaznaczyć, że judo jest dyscypliną olimpijską, a idea olimpizmu jest ukierunkowana na zasady bezpieczeństwa i zdrowej rywalizacji, szacunku dla przeciwnika. I to właśnie jest zawarte w naszym systemie szkolenia judoków. Dla przykładu karate jest podzielone na kilka federacji, a judo jest w jednej formule - światowa federacja, europejska federacja i krajowe związki. Nie ma u nas rozłamów. To też czyni tę dyscyplinę sportu mocną w świecie.
- Techniki judo to rzuty i chwyty z trzymaniem, dźwigniami i duszeniem. Zgodzi się Pan, że nie są zrozumiałe dla przeciętnego kibica.
- Z tym pytaniem zmagało się i zmaga nadal wielu ludzi, próbując znaleźć rozwiązanie. Nie jest to łatwe w interpretacji jeżeli chodzi o kibica, który ogląda judo w telewizorze. Z roku na rok w najważniejszych zawodach - mistrzostwach świata i Europy, wprowadzane są coraz to nowe elementy. Ważnym dla przeciętnego kibica jest chociażby różnorodność strojów - białe i niebieskie judoki. Dawniej - a do tej pory nadal w Japonii - było tak, że można startować w zawodach tylko w białych strojach. Niebieskie są dopuszczone tylko i wyłącznie w zawodach transmitowanych przez telewizję, po to żeby widzowi było łatwiej odróżnić zawodników. To samo dotyczy systemu punktowego. Dawniej był bardziej rozbudowany. Mieliśmy takie malutkie punkty, które po kolei nazywały się: koka, yuko, wazari, ippon. Mało kto to rozumiał. Spotykaliśmy się z tym, że w turniejach dzieciom bardzo często kibicują rodzice, którzy nie znają przepisów i zasad, nie wiedzą o wielu niuansach, a - co często się zdarza - próbują wydawać werdykty, bo przepisy nie są zrozumiałe. Zgadzam się z tym, że jest to dyscyplina trudna do interpretacji dla widza, który nie miał nigdy z judo nic wspólnego. W celu ułatwienia przekazu, wprowadzane są pewne uproszczenia po to, żeby judo było jak najbardziej zrozumiałą dyscypliną sportu.
- A gdy już przy tym jesteśmy, to uzyskiwanie stopni judo na kyu (uczniowskie) i dan (mistrzowskie) to także dla kibica dosyć skomplikowane, żeby nie powiedzieć bardzo trudne do przyswojenia w powszechnym odbiorze.
- Głównych stopni kyu - uczniowskich jest sześć. Teraz Polski Związek Judo wprowadził jeszcze "połówki". Uważam, że to słuszna decyzja ze względu na to, że w pasach białym, żółtym, pomarańczowym, dzieciom nie zawsze udaje się osiągnąć odpowiedni poziom. Przeskakiwanie z jednego stopnia na drugi mniejszymi kroczkami jest dużo łatwiejsze dla nich. Ostatnie, wyższe kyu - pasy niebieski i brązowy - zdobywają osoby, które zostają w sporcie, które chcą i wiedzą, że robią to, bo im się judo podoba. Później mamy stopnie dan - mistrzowskie od pierwszego do dziesiątego. Przy punktacji brane są wyniki sportowe jako zawodnika, a także jako trenera. Osiąganie kolejnych stopni jest dużym wyzwaniem. Wielu trenerów judo łączy pasję szkoleniowca z pracą zawodową. Jestem tego przykładem - pracuję w szkole, jestem nauczycielem, a od lat zajmuję się judo. Jest dla mnie dodatkowym zajęciem, które bardzo lubię.
- Co Pana zafascynowało w judo i jak Pan trafił do tej dyscypliny sportu?
- Początek, podobnie jak u większości dzieci, był niechcący i przypadkowy. Lekarz stwierdził u mnie skrzywienie kręgosłupa. Zacząłem chodzić na rehabilitację. Bardzo mi się nudziło. Po prostu nie lubiłem. Mój tata dowiedział się, że w Jaśle obecny dyrektor MOSiR pan Tadeusz Baniak otwiera sekcję judo, to zacząłem przyjeżdżać na próbę. Początki były ogólnorozwojowe, dużo ruchu, zabawy, ćwiczeń gimnastycznych, później akrobatycznych. Młodym chłopakom bardzo się to podobało. Powoli judo zaczęło mnie wciągać i zostałem przy sporcie. Oczywiście były wzloty i upadki. Nigdy nie miałem czegoś takiego, że mam dosyć, nie trenuje, rezygnuje. Zawsze ciągnęło mnie na matę. Oprócz treningów, zawodów sportowych, była też bardzo fajna atmosfera. Ludzie się spotykali, szanowali, nie było złośliwości wobec siebie. Zostaliśmy wychowani w duchu szacunku do drugiej osoby. Oczywiście mogliśmy się nie zgadzać w pewnych kwestiach, ale zawsze jeden drugiemu pomagał. Na zawodach kibicowaliśmy sobie wzajemnie, podpowiadaliśmy koledze przy macie. Teraz te wartości staram się przekazywać już jako trener swoim podopiecznym.
Gdy zaczynałem przygodę z judo, to w Jaśle nie było nikogo, kto mógłby profesjonalnie poprowadzić treningi. Pan Tadeusz Baniak na studiach miał styczność z judo jako formą rekreacyjną w ramach wychowania fizycznego. Jego też to zafascynowało, ale nie miał przygotowania typowo trenerskiego. Szukał rozwiązania i takie znalazł w Sanoku. Tomasz Bobala, mój pierwszy trener, zaczął dojeżdżać do Jasła i wiele lat prowadził treningi. Kosztowało go to dużo wyrzeczeń, bo też pracował jako nauczyciel w szkole. Zajmowało mu to bardzo dużo czasu - godzina dojazdu, półtorej godziny treningu i godzina na powrót. Gdyby nie te dwie osoby - pan dyrektor Tadeusz Baniak i pan Tomasz Bobala, to nie byłoby judo w Jaśle, nie byłoby mnie, nie byłoby mnóstwa trenujących dzieci i przede wszystkim wyników, które osiągnęliśmy przez te lata.
- Przemysław Czarnecki jako zawodnik czuje się spełniony?
- Nie do końca. Zawsze bowiem szukałem wyzwań i osiągnięć. Z racji tego, że byliśmy pierwszym pokoleniem tej dyscypliny sportu, to wszystko dopiero raczkowało, nie byliśmy zauważani w Polsce, dużo trudniej było o wyjazdy, zgrupowania. Był to początek lat dziewięćdziesiątych. Taki mały ośrodek jak Jasło, a rywalizowaliśmy naprawdę z dużymi klubami takimi jak Czarni Bytom. U nas trenowało dwadzieścia osób, a w Czarnych Bytom - pięćset. Wszystkie AZS, AWF, gwardyjskie kluby były bardzo mocne. Lata dziewięćdziesiąte to złoty okres polskiego judo. Złote medale igrzysk olimpijskich zdobywał w 1988 i 1992 roku Waldemar Legień. Później Paweł Nastula, Rafał Kubacki, Beata Maksymow, Aneta Szczepańska. Są to ikony polskiego judo. W latach dziewięćdziesiątych był boom na judo. Wszyscy trenowali, lgnęli na matę, chcieli być jak ich idole i odnosić sukcesy. Rywalizacja i przebicie się z małego miasteczka było bardzo trudne. Później już jako trener nadal bawiłem się w judo i startowałem w mistrzostwach Polski AZS-ów i mistrzostwach Polski mastersów, w których zdobywałem brązowe medale, co zrekompensowało mi trochę lata zawodnicze, a medale były jakby na osłodę. Wiem, że gdyby nie nasze poświęcenie i przetarcie, zebrane doświadczenie, nawiązanie kontaktów, poznanie ludzi i środowiska, trenerów - to wszystko później przełożyło się na moją pracę trenerską, którą do dzisiaj praktykuję.
Kiedy byłem zawodnikiem nie udało mi się zdobyć medalu w zawodach rangi mistrzowskiej. Teraz mistrzostwa Polski poprzedzane są eliminacjami, zmienione są także regiony. Dawniej Podkarpacie było z Małopolską i Świętokrzyskiem. Teraz dołączyli nas do Śląska, z najmocniejszym ośrodkiem w Bytomiu. Uczymy się od nich, rywalizujemy, nasz poziom dostosowujemy do ich umiejętności. W eliminacjach mistrzostw Polski jest nam trudniej wyjść z naszego regionu niż zdobyć medal. Na naszym poziomie regionalnym musimy wypracować taką formę, żeby przebić się wyżej i zdobywać medale mistrzostw Polski. Gdy startowałem jako zawodnik, a pamiętam mistrzostwa Polski młodzików, to w hali we Wrocławiu w jednej wadze startowało 66 zawodników. Nie było eliminacji, przyjeżdżali wszyscy. Ktoś, kto zostawał mistrzem Polski musiał wygrać dziesięć - jedenaście walk. Zawody zaczynały się o dziewiątej rano, a kończyły o dwudziestej drugiej wieczorem. Było to dla naszych organizmów niesamowite wyzwanie.
Nie rozpaczam nad tym, że jako sportowcowi nie udało mi się osiągnąć wielkich sukcesów. Niedosyt sportowy później towarzyszył mi w karierze trenerskiej. To co mnie się nie udało, chciałem przekazać dzieciom w klubie i z tego jestem zadowolony, bo jako trener czuję się spełniony. Udało się nam zaistnieć w gronie liczących się w Polsce ośrodków judo, wywalczyć medale praktycznie we wszystkich kategoriach wiekowych. Nie wiem czy w Jaśle jakaś inna dyscyplina sportu może pochwalić się takimi osiągnięciami. Każdego roku nasi zawodnicy są powoływani do kadry narodowej w poszczególnych grupach wiekowych. W ubiegłym roku Gabriela Kwaśny wywalczyła brązowy medal w Pucharze Europy w Grecji. Na taki ośrodek jak Jasło są to ogromne sukcesy. Dzieci, które trenują u nas, na początku po prostu się bały. Gdy jechaliśmy na turniej do Warszawy, to one się bały. O Boże, to Warszawa. Byliśmy zaszufladkowani. Gdy jeszcze ktoś zapytał: a skąd ty jesteś? Z Jasła. A gdzie to jest? Takie żarty często ich deprymowały. Mówiłem im: czego się przejmujecie, przecież w Warszawie są takie same dzieci jak wy. Później zaczęli nabierać pewności, nie czuli barier, teraz są otwarci. Czy jadą do Warszawy, czy na zagraniczne turnieje do Budapesztu, Wiednia lub do innych stolic państw Europy. Nie ma strachu - walczą, rywalizują. To też nasz ogromny sukces, gdy chodzi o sferę mentalną dzieci, że nie mają kompleksów, że się otworzyły, że nie widzą barier. Wielokrotnie zdarzało się, że dzieci, które miały problemy w szkole z otworzeniem się na drugą osobę, po roku treningów zupełnie inaczej funkcjonowały. Potrafiły się odnaleźć w grupie i małymi kroczkami stały się coraz bardziej przebojowe, bez oporów, a przy tym miały cały czas dystans do siebie, do swoich wyników. Nie da się ukryć, że jedną z najbardziej utytułowanych jest w klubie Asia Nocula, która ma kilkanaście medali mistrzostw Polski, studiuje w Rzeszowie, a przy sukcesach jakie osiągnęła jest naprawdę skromną dziewczyną. Takich zawodniczek mamy więcej w klubie - jest jej siostra Natalia Nocula, Gabriela Kwaśny, Katarzyna Kolbusz czy Paulina Górniak. W gronie chłopaków to Patryk Zawadzki, Mateusz Kluszczyk i nowe pokolenie młodych wilków. Co roku zawsze zdobywają medale na najważniejszych zawodach.
- Od kilkunastu lat zawodniczki i zawodnicy w kategoriach młodzieżowych z powodzeniem startują w wielu turniejach, także międzynarodowych, zdobywają medale mistrzostw Polski. Ukoronowaniem sukcesów byłby zapewne medal w kategorii seniorów. Jest szansa na takie osiągnięcie czy to tylko marzenia ze względu na specyfikę małego miasta?
- Ośrodek jest mały. Do pewnego wieku przygotowujemy zawodników i szlifujemy ich umiejętności bardzo dobrze. Później młodzi wyjeżdżają na studia, do pracy. Znanym zawodnikiem, który zaczynał u mnie jest Bartłomiej Garbacik. Po skończeniu szkoły podstawowej i gimnazjum poszedł do liceum mistrzostwa sportowego w Krakowie, był zawodnikiem Wisły Kraków. Obecnie reprezentuje AZS AWF Katowice, zdobywa medale w kategorii seniorów (mistrz Polski w 2014, wicemistrz w 2016, dwukrotny brązowy medalista w 2013 i 2015, dwukrotny złoty medalista Pucharu Europy w 2014 i 2016 r. - przyp. red.). Nam brakuje ośrodków akademickich. Utalentowani zawodnicy chcą się rozwijać, szukają znanych klubów, pojeżdżą na zawody, lizną trochę świata i ciągnie ich do dużych ośrodków, gdzie chcą spróbować swoich sił. Takim przykładem jest wspomniany Bartek Garbacik. Gdyby tutaj nie zaczął, nie złapał tego przysłowiowego bakcyla, to nie osiągnąłby sukcesów w gronie seniorów.
Mamy piękny obiekt. Władze miasta dostrzegły nasze sukcesy i działania, że jest zapotrzebowanie na sporty walki w naszym mieście i wybudowały nam Podkarpackie Centrum Sportów Walki, które jest wizytówką Jasła na całą Polskę. Organizujemy turnieje, na które co roku przyjeżdża około 800 zawodników z całej Polski. Ludzie są w szoku, że w takim małym Jaśle potrafiono coś tak pięknego wybudować i stworzyć możliwości treningowe dla młodych zawodników.
- Powiedział mi Pan w poprzednim roku, że klub stał się rozpoznawalny w całej Polsce. Kosztowało was to zapewne dużo pracy, zaangażowania, wyrzeczeń, żeby o UKS ASW Judo Jasło ktoś mógł usłyszeć na drugim krańcu naszego kraju.
- Gdy zaczynaliśmy, to byliśmy jednym z wielu. Dopiero małymi kroczkami, gdy nasz warsztat trenerski i sukcesy młodych zawodników zaczynały być widoczne w mistrzostwach Polski i Pucharze Polski, przyszły powołania do kadry narodowej oraz na turnieje europejskie, to wtedy zaczęto baczniej na nas spoglądać. Zostaliśmy docenieni przez Polski Związek Judo. Od kilku lat prowadzimy projekty ministerialne. Przy Polskim Związku Judo są to projekty "UKEMI - szkoła bezpiecznego upadania" czy "Judo is schools" przez Międzynarodową Federację Judo, w którym uczestniczy tylko 16 klubów z Polski, po jednym z województwa. Nasz warsztat trenerski i praca została zauważona. Trzeba było lat pracy, nabrania doświadczenia. Dzisiaj mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że udało się nam w Jaśle bardzo dużo osiągnąć w judo i innych sportach walki.
Nie ma porównania do czasów gdy zaczynałem w latach dziewięćdziesiątych minionego wieku. W mniejszej hali przejściowej MOSiR rozkładaliśmy maty przed każdym treningiem i składaliśmy, bo przez tę salę było przejście do głównej hali. Nie było warunków do normalnego skupienia się na treningu. Teraz mamy piękny obiekt, gdzie jest czysto, ładnie, schludnie z profesjonalnymi matami. Aż chce się trenować. I to doceniają dzieci. Na to co mamy teraz, pracowało - począwszy ode mnie - kilka pokoleń judoków. Ich sukcesy miały pozytywny wpływ na obecną naszą sytuację.
- W klubie trenuje ponad sto osób. Ma Pan do pomocy trenera. Jesteście w stanie ogarniać to we dwóch?
- Mamy kilka ośrodków. Takim centralnym jest Podkarpackie Centrum Sportów Walki, gdzie mamy cztery grupy treningowe. W zajęciach bierze udział ponad stu młodych adeptów z podziałem na kategorie wiekowe, od najmłodszych do najstarszych. Te zajęcia prowadzę z drugim trenerem Karolem Śmietaną. Dla mnie to dodatkowe zajęcie, bo pracuję w szkole. Drugi trener prowadzi już tylko stricte zajęcia z judo w Jaśle oraz w kilku miejscowościach. Dzieci jest coraz więcej i są nowe chętne miejscowości otwarte na judo jak Skołyszyn, Osobnica, Tarnowiec, Rożnowice oraz dodatkowe w Szkole Podstawowej nr 2 w Jaśle. Karol Śmietana jeździ, tym zajmuje się na co dzień, to jest jego praca i tym samym propaguje tę dyscyplinę sportu i w ten sposób zarabia na życie.
- Od 2018 roku jest Pan prezesem Podkarpackiego Okręgowego Związku Judo w Rzeszowie. Zarząd zdominowany został przez ludzi z dawnego województwa krośnieńskiego, bo oprócz Pana, wiceprezesem jest Paweł Juryś z UKS Skorpion Judo Krosno, a członkami zarządu Celina Nocula, na co dzień prezesująca UKS ASW Judo Jasło oraz Piotr Drozd z Jasiołeczki Świerzowa Polska. Jakie są najważniejsze cele związku?
- Oprócz trenowania zawodników, prowadzenie klubu to także organizacja, logistyka, mnóstwo realizowanych projektów, pisania wniosków i tak dalej. Nasza praca w klubie została zauważona przez związek w Rzeszowie. Radzimy sobie z tym dobrze. Została wysunięta moja kandydatura na prezesa. Wahałem się, zastanawiałem się przez jakiś czas czy przede wszystkim podołam obowiązkom, bo jest to wyzwanie. Spróbowałem, nie żałuję, coś udało się już zrobić pozytywnego. Chcemy, żeby nasz podkarpacki związek był z roku na rok coraz silniejszy i wzmacniamy go poprzez nasze działania. Realizujemy mnóstwo projektów z Urzędem Marszałkowskim i Podkarpacką Federacją Sportu. Udało się nam wspomóc kadrę wojewódzką, gdzie co roku są wyjazdy na obozy sportowe plus wyjazdy klubowe. Mogę powiedzieć o sukcesie - pierwszy raz udało się nam w ubiegłym roku wystawić zespół dziewcząt na drużynowe mistrzostwa Polski województw, gdzie nasze zawodniczki wywalczyły brązowy medal. W historii podkarpackiego związku tego jeszcze nie było. To jest sukces wszystkich klubów z Podkarpacia, które potrafiły się zjednoczyć, potrafiły nawiązać współpracę, potrafiły się wspierać i pomagać w tym, żeby dobro wyższe było nadrzędnym celem. Nie tylko to, co robimy w klubach, a co jest oczywiście ważne, ale dodatkowo jako województwo podkarpackie, żeby coś wspólnie osiągnąć.
- Klubów w województwie podkarpackim nie ma zbyt wiele. Zaledwie dziewięć: dwa w Jaśle (UKS ASW Judo i UKS MOSiR), dwa w Krośnie (UKS Piętnastka i UKS Skorpion), dwa w Rzeszowie (Millenium i Akademia Judo) oraz Jasiołeczka Świerzowa Polska, Judo Sanok i Judo Boguchwała.
- Też uważam, że jest mało klubów, a powinno być więcej. Wynika to z tego, że wszyscy młodzi trenerzy uciekają do większych miast, do większych ośrodków i tam zostają. Jako związek podkarpacki postawiliśmy sobie cel, żeby młodych trenerów przyciągać do nas, żeby otwierali mniejsze kluby. Na przykład Karol Śmietana prowadzi zajęcia w Dębowcu, gdzie mieszkam. Michał Bartusik, wychowanek Millenium Rzeszów, prowadzi treningi w Boguchwale. W Krośnie był jeden klub, teraz mamy już w Świerzowej, gdzie Piotrek Drozd prowadzi treningi. Mamy Pawła Jurysia w Skorpionie Krosno. Klubów z roku na rok, może zbyt wiele nie przybywa, ale sukcesywnie małymi krokami - tak. Młodzi trenerzy coraz mocniej się angażują. Ogromnym utrudnieniem jest biurokracja. Trenerzy mają problemy lokalowe. Często trudno jest znaleźć salę do wynajęcia. Gminy czy miasta nie kwapią się do pomocy finansowej, a żeby móc pojechać na zawody, to potrzebne są pieniądze. Gdy pojawia się nowy klub w gminie czy mieście, to tort już jest mniejszy do podziału, trzeba tego ciasta trochę odgryźć, a nie każdy się na to godzi i nie każdemu to jest na rękę. Zderzają się - niestety - z rzeczywistością, która jest nieprzychylna dla nich. Dla mocnych, wytrwałych, którzy potrafią sobie poradzić z tymi kłopotami, to nie ma problemu. Oni sobie dadzą radę. Natomiast są tacy młodzi trenerzy, którzy twierdzą, że to za duży koszt i kłopot. Wolą iść do pracy, wrócić do domu, pobiegać czy pojeździć na rowerze i tyle. Praca z dziećmi jest wymagająca, odpowiedzialna, trzeba dać z siebie całego. Wiem z własnego doświadczenia, że najtrudniej jest prowadzić zajęcia z dziećmi, bo gdy dziecko wyczuje, że trener się nie angażuje, to taki młody wcześniej czy później zrezygnuje z zajęć. Gdy widzi zaangażowanie w stu procentach ze strony trenera, to on też będzie się angażował, to będzie go wciągało. Nie każdy to potrafi, bo to jest trudne. Mam nadzieję, że z roku na rok klubów będzie przybywać i dzieci trenujących judo w naszym województwie będzie coraz więcej.
- W jaki sposób, według Pana, można spopularyzować judo?
- Przede wszystkim musimy jako trenerzy dawać dobry przykład. Musimy pokazywać, że stanowimy monolit, że nie ma przepychanek między klubami i trenerami, bo to jest niepotrzebne. Musimy współpracować z rodzicami i - to co już powiedziałem - angażować się na zajęciach w stu procentach, czyli uczestniczyć w nich cały czas aktywnie. Ponadto każda możliwa forma dotarcia do mediów. W ten sposób zyskujemy. W wielu gminach czy wioskach nie ma zbyt wiele informacji, nie jest to rozpowszechnione, że taka dyscyplina działa, w jakiś sposób można się zapisać. A poprzez wszechobecne media, to malutkimi kroczkami trzeba promować i propagować. I najważniejsza sprawa - sukcesy. Jeżeli są sukcesy, to machina się napędza. Tak samo było w Jaśle. Gdy zaczynałem, to była garstka dzieci. Przyszły wyniki, zawodnicy zostali docenieni przez chociażby władze miasta, osiągnięcia zostały pokazane przez lokalne media, to pojawiało się coraz więcej chętnych do treningów. Można aktywnie spędzić czas, jest miło, przyjemnie. Nie ma agresji, niczego złego, a przekazywane są tylko pozytywne emocje. W takiej atmosferze jeden powie drugiemu, potem następny kolejnemu. Najlepszą reklamą jest jak rodzic powie drugiemu, że warto posłać dziecko na zajęcia. Plakaty, artykuły są ważne, ale wydaje mi się, że najlepszą formą dotarcia do młodych jest opinia międzyludzka.
- Współpracujecie z ikoną polskiego judo Pawłem Nastulą, mistrzem olimpijskim z Atlanty (1996), dwukrotnym mistrzem świata (1995 i 1997), trzykrotnym mistrzem Europy (1994, 1995, 1996) i trzynastokrotnym mistrzem Polski. W jaki sposób nawiązaliście kontakty z tak znanym sportowcem?
- Od samego początku naszej działalności klubowej, staramy się każdego roku ściągnąć kogoś znanego do Jasła, żeby zobaczył jak trenujemy i pracujemy. Udało się nam, oprócz Pawła Nastuli, zaprosić kilka takich osobowości sportowych. Ostatnio był u nas japoński trener Kotaro Sasaki, który teraz prowadzi kadrę narodową juniorów. Został ściągnięty do nas przez Polski Związek Judo. W lutym tego roku gościliśmy w Jaśle Rafała Kubackiego, olimpijczyka, nauczyciela akademickiego, wielokrotnego medalistę mistrzostw świata, Europy i Polski (dwukrotny mistrz świata w 1993 i 1997 roku, brązowy medalista mistrzostw świata w 1989 r., mistrz Europy z 1989 r., dwukrotny srebrny medalista ME z 1994 i 1998 r., pięciokrotny brązowy medalista ME z 1991, 1993, 1995, 1996 i 1997 r., siedemnastokrotny mistrz Polski, zwycięzca plebiscytu "Przeglądu Sportowego" na najlepszego sportowca Polski w 1993 r., wystąpił w filmie Jerzego Kawalerowicza :"Qudo vadis" w roli Ursusa - przyp. red.). To także jedna z ikon polskiego judo. Często spotykamy się z gwiazdami sportu na zawodach, jak chociażby z Anetą Szczepańską (srebrna medalistka igrzysk olimpijskich w Atlancie z 1996 r., zdobywczyni brązowego medalu mistrzostw świata w 1995 i srebrnego w mistrzostwach Europy w 2004 r. - przyp. red.), która udziela nam wskazówek, wspiera małe kluby. Pochodzi z Włocławka, który nie jest przecież ogromnym ośrodkiem judo. Udało się jej z małego klubu zostać wicemistrzynią olimpijską. Nie jest powiedziane, że tylko z dużych klubów mogą być medaliści światowych zawodów.
Spotkania ze znanymi sportowcami są motorem napędowym dla dzieci. Jeżeli zajęcia prowadzi Paweł Nastula, Rafał Kubacki czy Kotaro Sasaki, to dla tych młodych spotkanie z takimi sławami sportowymi jest dużym bodźcem do jeszcze większej pracy. Ci najbardziej znani jeszcze parę lat temu nie wiedzieli gdzie jest Jasło. Z Rafałem Kubackim jesteśmy w ciągłych relacjach. Pyta o zawodników, których oglądał w Jaśle, jakie postępy robią. Współpraca trwa cały czas, jest kontynuowana. Nie są to tylko jednorazowe przyjazdy gwiazd polskiego judo.
- Pana brat Michał Czarnecki prowadzi inny klub UKS MOSiR Jasło. Rywalizujecie jako trenerzy?
- Sportowo na pewno. Nie mam nic przeciwko takiej rywalizacji, ona jest nawet wskazana. Wielokrotnie nasi zawodnicy spotykali się na macie i jak to w sporcie - jedni wygrywali, drudzy przegrywali. Czas pokazał, że grupach starszych więcej udało się przebić moim zawodnikom. Dzieci jak to dzieci. Potrenują pół roku, później stwierdzą, że będą pływać, biegać, grać w piłkę. Sportowo rywalizujemy jak najbardziej. Zaczynałem trenować w MOSiR, później byłem trenerem w MOSiR, aż wreszcie postanowiłem spróbować na własny rachunek działać. Powiem szczerze - była to trudna decyzja, ale gdybym miał jeszcze raz decydować się na taki krok, to bez wahania bym to zrobił.
Brat jest rok młodszy ode mnie. Razem trenowaliśmy jako młodzi zawodnicy.
- Epidemia koronawirusa sparaliżowała życie w Polsce, także wszystkie dyscypliny sportowe. Judo jest sportem kontaktowym, dlatego też obowiązują was duże obostrzenia wynikające z zagrożenia wirusem. Pod koniec maja wznowiliście treningi. Odbędą się w tym roku jakieś zawody judo?
- Pandemia zatrzymała wszystko z dnia na dzień. Byliśmy już na ostatniej prostej przygotowań do mistrzostw Polski, Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży z bardzo dużymi szansami na medale. Zawodnicy byli dobrze przygotowani i jechaliby po medal gdyby mistrzostwa doszły do skutku. Niestety stało się inaczej. Dwa miesiące byliśmy wyłączeni. Teraz powoli zaczynamy. Najpierw prowadziliśmy zajęcia w plenerze ogólnorozwojowe. 25 maja wróciliśmy na matę. Wszystko zaczynamy od nowa.
Polski Związek Judo przygotowuje na drugie półrocze kalendarz imprez sportowych, w którym ma ująć odwołane ze względu na epidemię wirusa centralne zawody. W jaki sposób zostaną one przeprowadzone, dzisiaj nie wiem. Czekamy na wytyczne. Na pewno będzie to utrudnione, tak samo jak organizacja zgrupowań czy obozów wyjazdowych. To były potrzebne obozy, dwu-trzytygodniowe, które mogę porównać do pół roku treningów w klubie. Zawodnicy po powrocie byli dobrze przygotowani. Nie mam pojęcia co będzie dalej. W tej chwili jest to przysłowiowe wróżenie z fusów. Zobaczymy jakie będą wytyczne z Polskiego Związku Judo. W czerwcu mamy dowiedzieć się jak będzie wyglądać drugie półrocze i ewentualne turnieje. Chciałbym, żeby najważniejsze zawody centralne odbyły się i zawodnicy mieli możliwość jeszcze rywalizacji, bo nic tak nie przyciąga jak właśnie rywalizacja. Jeżeli wygrywają, to medale bardzo cieszą. Jeżeli przegrywają to też jest mobilizujące do dalszej pracy. Mam takich judoków w klubie. Nie uważam, że w sportach indywidualnych mamy łatwiej. Wcale nie, bo żeby osiągnąć wynik, to trzeba zbudować zespół ludzi, te osoby muszą z kimś trenować, muszą mieć sparingpartnerów, musi być atmosfera w grupie podobnie jak w piłce nożnej czy siatkówce, gdzie trenerzy także budują atmosferę. U nas jest tak samo. Też się kreuje lidera, osobę, która przejawia największe predyspozycje, ale ten lider sam nic nie zrobi jeżeli nie ma wsparcia ze strony współpartnerów, nie ma z kim trenować, rywalizować i walczyć. Sami nic nie zrobimy. Co z tego, że będzie chodził na siłownię, biegał, robił pompki, skoro wchodzi na matę i czeka go zupełnie inny wysiłek. Wcale w sportach indywidualnych nie jest łatwo sięgnąć po sukces. W klubie trenuje około 150 adeptów, a medale zdobywa raptem siedem, osiem czy dziewięć osób. Wszyscy pracują na ich sukcesy. To nie jest łatwe.
- Dokładnie tak. Idea twórcy judo profesora Jigoro Kano, który z innej dyscypliny sportu ju-jitsu wyeliminował elementy mogące zagrozić zdrowiu i życiu, stworzył własną filozofię, którą nazwał judo. Tak jak pan powiedział, judo dosłownie znaczy "łagodna droga". Chodzi o kilka filarów tej idei. Między innymi - ustąp aby zwyciężyć czyli wykorzystać siłę przeciwnika. Zasada walki polega właśnie na wykorzystaniu siły przeciwnika przeciw niemu, co umożliwia osobie słabszej pokonanie dużo silniejszego rywala.To właśnie przyświecało Jigoro Kano przy tworzeniu tej dyscypliny sportu. Oczywiście jest to sport walki, dyscyplina bardzo kontaktowa, w której mamy mnóstwo rzutów, dopuszczone jest stosowanie dźwigni i duszenie. Wszystko zawarte jest w pewnych zasadach, obszarze, za który nie wychodzimy. Wszystkie techniki też ewoluują, zmieniają się, różni trenerzy i uczeni specjalizujący się w tej dyscyplinie starają się zmieniać taktyki, udoskonalać. Judo jest dyscypliną uprawianą na całym świecie i bardzo chętnie. Jest to sport ogólnorozwojowy. Czy to jest małe dziecko, czy też osoba dorosła, to na pewno coś z judo wyniosą dla siebie. Dzieci uczą się łagodnie upadać, uczą się umiejętnie przewracać, żeby nie zrobić sobie krzywdy. W wielu krajach judo jest w programach lekcji z wychowania fizycznego w klasach I - III. U nas też parę lat temu był pomysł, żeby także wprowadzić judo do zajęć w szkole. Nabyte umiejętności upadania i przewracania, kształtują pewne odruchy w życiu. Judo to lata praktyki i ćwiczeń od podstaw do coraz trudniejszych technik. To co widzimy na zawodach sportowych - walki i szarpanie, to już jest jakby jeden z tych efektów końcowych uprawiania tej dyscypliny sportu.
- Judo wywodzi się z ju-jitsu. Zostały usunięte techniki, które zagrażają życiu lub zdrowiu, w tym uderzenia i kopnięcia. Czy to - Pana zdaniem - okazało się korzystniejsze dla judo w powszechnym odbiorze tej dyscypliny sportu?
- Zdecydowanie tak. Warto zaznaczyć, że judo jest dyscypliną olimpijską, a idea olimpizmu jest ukierunkowana na zasady bezpieczeństwa i zdrowej rywalizacji, szacunku dla przeciwnika. I to właśnie jest zawarte w naszym systemie szkolenia judoków. Dla przykładu karate jest podzielone na kilka federacji, a judo jest w jednej formule - światowa federacja, europejska federacja i krajowe związki. Nie ma u nas rozłamów. To też czyni tę dyscyplinę sportu mocną w świecie.
- Techniki judo to rzuty i chwyty z trzymaniem, dźwigniami i duszeniem. Zgodzi się Pan, że nie są zrozumiałe dla przeciętnego kibica.
- Z tym pytaniem zmagało się i zmaga nadal wielu ludzi, próbując znaleźć rozwiązanie. Nie jest to łatwe w interpretacji jeżeli chodzi o kibica, który ogląda judo w telewizorze. Z roku na rok w najważniejszych zawodach - mistrzostwach świata i Europy, wprowadzane są coraz to nowe elementy. Ważnym dla przeciętnego kibica jest chociażby różnorodność strojów - białe i niebieskie judoki. Dawniej - a do tej pory nadal w Japonii - było tak, że można startować w zawodach tylko w białych strojach. Niebieskie są dopuszczone tylko i wyłącznie w zawodach transmitowanych przez telewizję, po to żeby widzowi było łatwiej odróżnić zawodników. To samo dotyczy systemu punktowego. Dawniej był bardziej rozbudowany. Mieliśmy takie malutkie punkty, które po kolei nazywały się: koka, yuko, wazari, ippon. Mało kto to rozumiał. Spotykaliśmy się z tym, że w turniejach dzieciom bardzo często kibicują rodzice, którzy nie znają przepisów i zasad, nie wiedzą o wielu niuansach, a - co często się zdarza - próbują wydawać werdykty, bo przepisy nie są zrozumiałe. Zgadzam się z tym, że jest to dyscyplina trudna do interpretacji dla widza, który nie miał nigdy z judo nic wspólnego. W celu ułatwienia przekazu, wprowadzane są pewne uproszczenia po to, żeby judo było jak najbardziej zrozumiałą dyscypliną sportu.
- A gdy już przy tym jesteśmy, to uzyskiwanie stopni judo na kyu (uczniowskie) i dan (mistrzowskie) to także dla kibica dosyć skomplikowane, żeby nie powiedzieć bardzo trudne do przyswojenia w powszechnym odbiorze.
- Głównych stopni kyu - uczniowskich jest sześć. Teraz Polski Związek Judo wprowadził jeszcze "połówki". Uważam, że to słuszna decyzja ze względu na to, że w pasach białym, żółtym, pomarańczowym, dzieciom nie zawsze udaje się osiągnąć odpowiedni poziom. Przeskakiwanie z jednego stopnia na drugi mniejszymi kroczkami jest dużo łatwiejsze dla nich. Ostatnie, wyższe kyu - pasy niebieski i brązowy - zdobywają osoby, które zostają w sporcie, które chcą i wiedzą, że robią to, bo im się judo podoba. Później mamy stopnie dan - mistrzowskie od pierwszego do dziesiątego. Przy punktacji brane są wyniki sportowe jako zawodnika, a także jako trenera. Osiąganie kolejnych stopni jest dużym wyzwaniem. Wielu trenerów judo łączy pasję szkoleniowca z pracą zawodową. Jestem tego przykładem - pracuję w szkole, jestem nauczycielem, a od lat zajmuję się judo. Jest dla mnie dodatkowym zajęciem, które bardzo lubię.
- Co Pana zafascynowało w judo i jak Pan trafił do tej dyscypliny sportu?
- Początek, podobnie jak u większości dzieci, był niechcący i przypadkowy. Lekarz stwierdził u mnie skrzywienie kręgosłupa. Zacząłem chodzić na rehabilitację. Bardzo mi się nudziło. Po prostu nie lubiłem. Mój tata dowiedział się, że w Jaśle obecny dyrektor MOSiR pan Tadeusz Baniak otwiera sekcję judo, to zacząłem przyjeżdżać na próbę. Początki były ogólnorozwojowe, dużo ruchu, zabawy, ćwiczeń gimnastycznych, później akrobatycznych. Młodym chłopakom bardzo się to podobało. Powoli judo zaczęło mnie wciągać i zostałem przy sporcie. Oczywiście były wzloty i upadki. Nigdy nie miałem czegoś takiego, że mam dosyć, nie trenuje, rezygnuje. Zawsze ciągnęło mnie na matę. Oprócz treningów, zawodów sportowych, była też bardzo fajna atmosfera. Ludzie się spotykali, szanowali, nie było złośliwości wobec siebie. Zostaliśmy wychowani w duchu szacunku do drugiej osoby. Oczywiście mogliśmy się nie zgadzać w pewnych kwestiach, ale zawsze jeden drugiemu pomagał. Na zawodach kibicowaliśmy sobie wzajemnie, podpowiadaliśmy koledze przy macie. Teraz te wartości staram się przekazywać już jako trener swoim podopiecznym.
Gdy zaczynałem przygodę z judo, to w Jaśle nie było nikogo, kto mógłby profesjonalnie poprowadzić treningi. Pan Tadeusz Baniak na studiach miał styczność z judo jako formą rekreacyjną w ramach wychowania fizycznego. Jego też to zafascynowało, ale nie miał przygotowania typowo trenerskiego. Szukał rozwiązania i takie znalazł w Sanoku. Tomasz Bobala, mój pierwszy trener, zaczął dojeżdżać do Jasła i wiele lat prowadził treningi. Kosztowało go to dużo wyrzeczeń, bo też pracował jako nauczyciel w szkole. Zajmowało mu to bardzo dużo czasu - godzina dojazdu, półtorej godziny treningu i godzina na powrót. Gdyby nie te dwie osoby - pan dyrektor Tadeusz Baniak i pan Tomasz Bobala, to nie byłoby judo w Jaśle, nie byłoby mnie, nie byłoby mnóstwa trenujących dzieci i przede wszystkim wyników, które osiągnęliśmy przez te lata.
- Przemysław Czarnecki jako zawodnik czuje się spełniony?
- Nie do końca. Zawsze bowiem szukałem wyzwań i osiągnięć. Z racji tego, że byliśmy pierwszym pokoleniem tej dyscypliny sportu, to wszystko dopiero raczkowało, nie byliśmy zauważani w Polsce, dużo trudniej było o wyjazdy, zgrupowania. Był to początek lat dziewięćdziesiątych. Taki mały ośrodek jak Jasło, a rywalizowaliśmy naprawdę z dużymi klubami takimi jak Czarni Bytom. U nas trenowało dwadzieścia osób, a w Czarnych Bytom - pięćset. Wszystkie AZS, AWF, gwardyjskie kluby były bardzo mocne. Lata dziewięćdziesiąte to złoty okres polskiego judo. Złote medale igrzysk olimpijskich zdobywał w 1988 i 1992 roku Waldemar Legień. Później Paweł Nastula, Rafał Kubacki, Beata Maksymow, Aneta Szczepańska. Są to ikony polskiego judo. W latach dziewięćdziesiątych był boom na judo. Wszyscy trenowali, lgnęli na matę, chcieli być jak ich idole i odnosić sukcesy. Rywalizacja i przebicie się z małego miasteczka było bardzo trudne. Później już jako trener nadal bawiłem się w judo i startowałem w mistrzostwach Polski AZS-ów i mistrzostwach Polski mastersów, w których zdobywałem brązowe medale, co zrekompensowało mi trochę lata zawodnicze, a medale były jakby na osłodę. Wiem, że gdyby nie nasze poświęcenie i przetarcie, zebrane doświadczenie, nawiązanie kontaktów, poznanie ludzi i środowiska, trenerów - to wszystko później przełożyło się na moją pracę trenerską, którą do dzisiaj praktykuję.
Kiedy byłem zawodnikiem nie udało mi się zdobyć medalu w zawodach rangi mistrzowskiej. Teraz mistrzostwa Polski poprzedzane są eliminacjami, zmienione są także regiony. Dawniej Podkarpacie było z Małopolską i Świętokrzyskiem. Teraz dołączyli nas do Śląska, z najmocniejszym ośrodkiem w Bytomiu. Uczymy się od nich, rywalizujemy, nasz poziom dostosowujemy do ich umiejętności. W eliminacjach mistrzostw Polski jest nam trudniej wyjść z naszego regionu niż zdobyć medal. Na naszym poziomie regionalnym musimy wypracować taką formę, żeby przebić się wyżej i zdobywać medale mistrzostw Polski. Gdy startowałem jako zawodnik, a pamiętam mistrzostwa Polski młodzików, to w hali we Wrocławiu w jednej wadze startowało 66 zawodników. Nie było eliminacji, przyjeżdżali wszyscy. Ktoś, kto zostawał mistrzem Polski musiał wygrać dziesięć - jedenaście walk. Zawody zaczynały się o dziewiątej rano, a kończyły o dwudziestej drugiej wieczorem. Było to dla naszych organizmów niesamowite wyzwanie.
Nie rozpaczam nad tym, że jako sportowcowi nie udało mi się osiągnąć wielkich sukcesów. Niedosyt sportowy później towarzyszył mi w karierze trenerskiej. To co mnie się nie udało, chciałem przekazać dzieciom w klubie i z tego jestem zadowolony, bo jako trener czuję się spełniony. Udało się nam zaistnieć w gronie liczących się w Polsce ośrodków judo, wywalczyć medale praktycznie we wszystkich kategoriach wiekowych. Nie wiem czy w Jaśle jakaś inna dyscyplina sportu może pochwalić się takimi osiągnięciami. Każdego roku nasi zawodnicy są powoływani do kadry narodowej w poszczególnych grupach wiekowych. W ubiegłym roku Gabriela Kwaśny wywalczyła brązowy medal w Pucharze Europy w Grecji. Na taki ośrodek jak Jasło są to ogromne sukcesy. Dzieci, które trenują u nas, na początku po prostu się bały. Gdy jechaliśmy na turniej do Warszawy, to one się bały. O Boże, to Warszawa. Byliśmy zaszufladkowani. Gdy jeszcze ktoś zapytał: a skąd ty jesteś? Z Jasła. A gdzie to jest? Takie żarty często ich deprymowały. Mówiłem im: czego się przejmujecie, przecież w Warszawie są takie same dzieci jak wy. Później zaczęli nabierać pewności, nie czuli barier, teraz są otwarci. Czy jadą do Warszawy, czy na zagraniczne turnieje do Budapesztu, Wiednia lub do innych stolic państw Europy. Nie ma strachu - walczą, rywalizują. To też nasz ogromny sukces, gdy chodzi o sferę mentalną dzieci, że nie mają kompleksów, że się otworzyły, że nie widzą barier. Wielokrotnie zdarzało się, że dzieci, które miały problemy w szkole z otworzeniem się na drugą osobę, po roku treningów zupełnie inaczej funkcjonowały. Potrafiły się odnaleźć w grupie i małymi kroczkami stały się coraz bardziej przebojowe, bez oporów, a przy tym miały cały czas dystans do siebie, do swoich wyników. Nie da się ukryć, że jedną z najbardziej utytułowanych jest w klubie Asia Nocula, która ma kilkanaście medali mistrzostw Polski, studiuje w Rzeszowie, a przy sukcesach jakie osiągnęła jest naprawdę skromną dziewczyną. Takich zawodniczek mamy więcej w klubie - jest jej siostra Natalia Nocula, Gabriela Kwaśny, Katarzyna Kolbusz czy Paulina Górniak. W gronie chłopaków to Patryk Zawadzki, Mateusz Kluszczyk i nowe pokolenie młodych wilków. Co roku zawsze zdobywają medale na najważniejszych zawodach.
- Od kilkunastu lat zawodniczki i zawodnicy w kategoriach młodzieżowych z powodzeniem startują w wielu turniejach, także międzynarodowych, zdobywają medale mistrzostw Polski. Ukoronowaniem sukcesów byłby zapewne medal w kategorii seniorów. Jest szansa na takie osiągnięcie czy to tylko marzenia ze względu na specyfikę małego miasta?
- Ośrodek jest mały. Do pewnego wieku przygotowujemy zawodników i szlifujemy ich umiejętności bardzo dobrze. Później młodzi wyjeżdżają na studia, do pracy. Znanym zawodnikiem, który zaczynał u mnie jest Bartłomiej Garbacik. Po skończeniu szkoły podstawowej i gimnazjum poszedł do liceum mistrzostwa sportowego w Krakowie, był zawodnikiem Wisły Kraków. Obecnie reprezentuje AZS AWF Katowice, zdobywa medale w kategorii seniorów (mistrz Polski w 2014, wicemistrz w 2016, dwukrotny brązowy medalista w 2013 i 2015, dwukrotny złoty medalista Pucharu Europy w 2014 i 2016 r. - przyp. red.). Nam brakuje ośrodków akademickich. Utalentowani zawodnicy chcą się rozwijać, szukają znanych klubów, pojeżdżą na zawody, lizną trochę świata i ciągnie ich do dużych ośrodków, gdzie chcą spróbować swoich sił. Takim przykładem jest wspomniany Bartek Garbacik. Gdyby tutaj nie zaczął, nie złapał tego przysłowiowego bakcyla, to nie osiągnąłby sukcesów w gronie seniorów.
Mamy piękny obiekt. Władze miasta dostrzegły nasze sukcesy i działania, że jest zapotrzebowanie na sporty walki w naszym mieście i wybudowały nam Podkarpackie Centrum Sportów Walki, które jest wizytówką Jasła na całą Polskę. Organizujemy turnieje, na które co roku przyjeżdża około 800 zawodników z całej Polski. Ludzie są w szoku, że w takim małym Jaśle potrafiono coś tak pięknego wybudować i stworzyć możliwości treningowe dla młodych zawodników.
- Powiedział mi Pan w poprzednim roku, że klub stał się rozpoznawalny w całej Polsce. Kosztowało was to zapewne dużo pracy, zaangażowania, wyrzeczeń, żeby o UKS ASW Judo Jasło ktoś mógł usłyszeć na drugim krańcu naszego kraju.
- Gdy zaczynaliśmy, to byliśmy jednym z wielu. Dopiero małymi kroczkami, gdy nasz warsztat trenerski i sukcesy młodych zawodników zaczynały być widoczne w mistrzostwach Polski i Pucharze Polski, przyszły powołania do kadry narodowej oraz na turnieje europejskie, to wtedy zaczęto baczniej na nas spoglądać. Zostaliśmy docenieni przez Polski Związek Judo. Od kilku lat prowadzimy projekty ministerialne. Przy Polskim Związku Judo są to projekty "UKEMI - szkoła bezpiecznego upadania" czy "Judo is schools" przez Międzynarodową Federację Judo, w którym uczestniczy tylko 16 klubów z Polski, po jednym z województwa. Nasz warsztat trenerski i praca została zauważona. Trzeba było lat pracy, nabrania doświadczenia. Dzisiaj mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że udało się nam w Jaśle bardzo dużo osiągnąć w judo i innych sportach walki.
Nie ma porównania do czasów gdy zaczynałem w latach dziewięćdziesiątych minionego wieku. W mniejszej hali przejściowej MOSiR rozkładaliśmy maty przed każdym treningiem i składaliśmy, bo przez tę salę było przejście do głównej hali. Nie było warunków do normalnego skupienia się na treningu. Teraz mamy piękny obiekt, gdzie jest czysto, ładnie, schludnie z profesjonalnymi matami. Aż chce się trenować. I to doceniają dzieci. Na to co mamy teraz, pracowało - począwszy ode mnie - kilka pokoleń judoków. Ich sukcesy miały pozytywny wpływ na obecną naszą sytuację.
- W klubie trenuje ponad sto osób. Ma Pan do pomocy trenera. Jesteście w stanie ogarniać to we dwóch?
- Mamy kilka ośrodków. Takim centralnym jest Podkarpackie Centrum Sportów Walki, gdzie mamy cztery grupy treningowe. W zajęciach bierze udział ponad stu młodych adeptów z podziałem na kategorie wiekowe, od najmłodszych do najstarszych. Te zajęcia prowadzę z drugim trenerem Karolem Śmietaną. Dla mnie to dodatkowe zajęcie, bo pracuję w szkole. Drugi trener prowadzi już tylko stricte zajęcia z judo w Jaśle oraz w kilku miejscowościach. Dzieci jest coraz więcej i są nowe chętne miejscowości otwarte na judo jak Skołyszyn, Osobnica, Tarnowiec, Rożnowice oraz dodatkowe w Szkole Podstawowej nr 2 w Jaśle. Karol Śmietana jeździ, tym zajmuje się na co dzień, to jest jego praca i tym samym propaguje tę dyscyplinę sportu i w ten sposób zarabia na życie.
- Od 2018 roku jest Pan prezesem Podkarpackiego Okręgowego Związku Judo w Rzeszowie. Zarząd zdominowany został przez ludzi z dawnego województwa krośnieńskiego, bo oprócz Pana, wiceprezesem jest Paweł Juryś z UKS Skorpion Judo Krosno, a członkami zarządu Celina Nocula, na co dzień prezesująca UKS ASW Judo Jasło oraz Piotr Drozd z Jasiołeczki Świerzowa Polska. Jakie są najważniejsze cele związku?
- Oprócz trenowania zawodników, prowadzenie klubu to także organizacja, logistyka, mnóstwo realizowanych projektów, pisania wniosków i tak dalej. Nasza praca w klubie została zauważona przez związek w Rzeszowie. Radzimy sobie z tym dobrze. Została wysunięta moja kandydatura na prezesa. Wahałem się, zastanawiałem się przez jakiś czas czy przede wszystkim podołam obowiązkom, bo jest to wyzwanie. Spróbowałem, nie żałuję, coś udało się już zrobić pozytywnego. Chcemy, żeby nasz podkarpacki związek był z roku na rok coraz silniejszy i wzmacniamy go poprzez nasze działania. Realizujemy mnóstwo projektów z Urzędem Marszałkowskim i Podkarpacką Federacją Sportu. Udało się nam wspomóc kadrę wojewódzką, gdzie co roku są wyjazdy na obozy sportowe plus wyjazdy klubowe. Mogę powiedzieć o sukcesie - pierwszy raz udało się nam w ubiegłym roku wystawić zespół dziewcząt na drużynowe mistrzostwa Polski województw, gdzie nasze zawodniczki wywalczyły brązowy medal. W historii podkarpackiego związku tego jeszcze nie było. To jest sukces wszystkich klubów z Podkarpacia, które potrafiły się zjednoczyć, potrafiły nawiązać współpracę, potrafiły się wspierać i pomagać w tym, żeby dobro wyższe było nadrzędnym celem. Nie tylko to, co robimy w klubach, a co jest oczywiście ważne, ale dodatkowo jako województwo podkarpackie, żeby coś wspólnie osiągnąć.
- Klubów w województwie podkarpackim nie ma zbyt wiele. Zaledwie dziewięć: dwa w Jaśle (UKS ASW Judo i UKS MOSiR), dwa w Krośnie (UKS Piętnastka i UKS Skorpion), dwa w Rzeszowie (Millenium i Akademia Judo) oraz Jasiołeczka Świerzowa Polska, Judo Sanok i Judo Boguchwała.
- Też uważam, że jest mało klubów, a powinno być więcej. Wynika to z tego, że wszyscy młodzi trenerzy uciekają do większych miast, do większych ośrodków i tam zostają. Jako związek podkarpacki postawiliśmy sobie cel, żeby młodych trenerów przyciągać do nas, żeby otwierali mniejsze kluby. Na przykład Karol Śmietana prowadzi zajęcia w Dębowcu, gdzie mieszkam. Michał Bartusik, wychowanek Millenium Rzeszów, prowadzi treningi w Boguchwale. W Krośnie był jeden klub, teraz mamy już w Świerzowej, gdzie Piotrek Drozd prowadzi treningi. Mamy Pawła Jurysia w Skorpionie Krosno. Klubów z roku na rok, może zbyt wiele nie przybywa, ale sukcesywnie małymi krokami - tak. Młodzi trenerzy coraz mocniej się angażują. Ogromnym utrudnieniem jest biurokracja. Trenerzy mają problemy lokalowe. Często trudno jest znaleźć salę do wynajęcia. Gminy czy miasta nie kwapią się do pomocy finansowej, a żeby móc pojechać na zawody, to potrzebne są pieniądze. Gdy pojawia się nowy klub w gminie czy mieście, to tort już jest mniejszy do podziału, trzeba tego ciasta trochę odgryźć, a nie każdy się na to godzi i nie każdemu to jest na rękę. Zderzają się - niestety - z rzeczywistością, która jest nieprzychylna dla nich. Dla mocnych, wytrwałych, którzy potrafią sobie poradzić z tymi kłopotami, to nie ma problemu. Oni sobie dadzą radę. Natomiast są tacy młodzi trenerzy, którzy twierdzą, że to za duży koszt i kłopot. Wolą iść do pracy, wrócić do domu, pobiegać czy pojeździć na rowerze i tyle. Praca z dziećmi jest wymagająca, odpowiedzialna, trzeba dać z siebie całego. Wiem z własnego doświadczenia, że najtrudniej jest prowadzić zajęcia z dziećmi, bo gdy dziecko wyczuje, że trener się nie angażuje, to taki młody wcześniej czy później zrezygnuje z zajęć. Gdy widzi zaangażowanie w stu procentach ze strony trenera, to on też będzie się angażował, to będzie go wciągało. Nie każdy to potrafi, bo to jest trudne. Mam nadzieję, że z roku na rok klubów będzie przybywać i dzieci trenujących judo w naszym województwie będzie coraz więcej.
- W jaki sposób, według Pana, można spopularyzować judo?
- Przede wszystkim musimy jako trenerzy dawać dobry przykład. Musimy pokazywać, że stanowimy monolit, że nie ma przepychanek między klubami i trenerami, bo to jest niepotrzebne. Musimy współpracować z rodzicami i - to co już powiedziałem - angażować się na zajęciach w stu procentach, czyli uczestniczyć w nich cały czas aktywnie. Ponadto każda możliwa forma dotarcia do mediów. W ten sposób zyskujemy. W wielu gminach czy wioskach nie ma zbyt wiele informacji, nie jest to rozpowszechnione, że taka dyscyplina działa, w jakiś sposób można się zapisać. A poprzez wszechobecne media, to malutkimi kroczkami trzeba promować i propagować. I najważniejsza sprawa - sukcesy. Jeżeli są sukcesy, to machina się napędza. Tak samo było w Jaśle. Gdy zaczynałem, to była garstka dzieci. Przyszły wyniki, zawodnicy zostali docenieni przez chociażby władze miasta, osiągnięcia zostały pokazane przez lokalne media, to pojawiało się coraz więcej chętnych do treningów. Można aktywnie spędzić czas, jest miło, przyjemnie. Nie ma agresji, niczego złego, a przekazywane są tylko pozytywne emocje. W takiej atmosferze jeden powie drugiemu, potem następny kolejnemu. Najlepszą reklamą jest jak rodzic powie drugiemu, że warto posłać dziecko na zajęcia. Plakaty, artykuły są ważne, ale wydaje mi się, że najlepszą formą dotarcia do młodych jest opinia międzyludzka.
- Współpracujecie z ikoną polskiego judo Pawłem Nastulą, mistrzem olimpijskim z Atlanty (1996), dwukrotnym mistrzem świata (1995 i 1997), trzykrotnym mistrzem Europy (1994, 1995, 1996) i trzynastokrotnym mistrzem Polski. W jaki sposób nawiązaliście kontakty z tak znanym sportowcem?
- Od samego początku naszej działalności klubowej, staramy się każdego roku ściągnąć kogoś znanego do Jasła, żeby zobaczył jak trenujemy i pracujemy. Udało się nam, oprócz Pawła Nastuli, zaprosić kilka takich osobowości sportowych. Ostatnio był u nas japoński trener Kotaro Sasaki, który teraz prowadzi kadrę narodową juniorów. Został ściągnięty do nas przez Polski Związek Judo. W lutym tego roku gościliśmy w Jaśle Rafała Kubackiego, olimpijczyka, nauczyciela akademickiego, wielokrotnego medalistę mistrzostw świata, Europy i Polski (dwukrotny mistrz świata w 1993 i 1997 roku, brązowy medalista mistrzostw świata w 1989 r., mistrz Europy z 1989 r., dwukrotny srebrny medalista ME z 1994 i 1998 r., pięciokrotny brązowy medalista ME z 1991, 1993, 1995, 1996 i 1997 r., siedemnastokrotny mistrz Polski, zwycięzca plebiscytu "Przeglądu Sportowego" na najlepszego sportowca Polski w 1993 r., wystąpił w filmie Jerzego Kawalerowicza :"Qudo vadis" w roli Ursusa - przyp. red.). To także jedna z ikon polskiego judo. Często spotykamy się z gwiazdami sportu na zawodach, jak chociażby z Anetą Szczepańską (srebrna medalistka igrzysk olimpijskich w Atlancie z 1996 r., zdobywczyni brązowego medalu mistrzostw świata w 1995 i srebrnego w mistrzostwach Europy w 2004 r. - przyp. red.), która udziela nam wskazówek, wspiera małe kluby. Pochodzi z Włocławka, który nie jest przecież ogromnym ośrodkiem judo. Udało się jej z małego klubu zostać wicemistrzynią olimpijską. Nie jest powiedziane, że tylko z dużych klubów mogą być medaliści światowych zawodów.
Spotkania ze znanymi sportowcami są motorem napędowym dla dzieci. Jeżeli zajęcia prowadzi Paweł Nastula, Rafał Kubacki czy Kotaro Sasaki, to dla tych młodych spotkanie z takimi sławami sportowymi jest dużym bodźcem do jeszcze większej pracy. Ci najbardziej znani jeszcze parę lat temu nie wiedzieli gdzie jest Jasło. Z Rafałem Kubackim jesteśmy w ciągłych relacjach. Pyta o zawodników, których oglądał w Jaśle, jakie postępy robią. Współpraca trwa cały czas, jest kontynuowana. Nie są to tylko jednorazowe przyjazdy gwiazd polskiego judo.
- Pana brat Michał Czarnecki prowadzi inny klub UKS MOSiR Jasło. Rywalizujecie jako trenerzy?
- Sportowo na pewno. Nie mam nic przeciwko takiej rywalizacji, ona jest nawet wskazana. Wielokrotnie nasi zawodnicy spotykali się na macie i jak to w sporcie - jedni wygrywali, drudzy przegrywali. Czas pokazał, że grupach starszych więcej udało się przebić moim zawodnikom. Dzieci jak to dzieci. Potrenują pół roku, później stwierdzą, że będą pływać, biegać, grać w piłkę. Sportowo rywalizujemy jak najbardziej. Zaczynałem trenować w MOSiR, później byłem trenerem w MOSiR, aż wreszcie postanowiłem spróbować na własny rachunek działać. Powiem szczerze - była to trudna decyzja, ale gdybym miał jeszcze raz decydować się na taki krok, to bez wahania bym to zrobił.
Brat jest rok młodszy ode mnie. Razem trenowaliśmy jako młodzi zawodnicy.
- Epidemia koronawirusa sparaliżowała życie w Polsce, także wszystkie dyscypliny sportowe. Judo jest sportem kontaktowym, dlatego też obowiązują was duże obostrzenia wynikające z zagrożenia wirusem. Pod koniec maja wznowiliście treningi. Odbędą się w tym roku jakieś zawody judo?
- Pandemia zatrzymała wszystko z dnia na dzień. Byliśmy już na ostatniej prostej przygotowań do mistrzostw Polski, Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży z bardzo dużymi szansami na medale. Zawodnicy byli dobrze przygotowani i jechaliby po medal gdyby mistrzostwa doszły do skutku. Niestety stało się inaczej. Dwa miesiące byliśmy wyłączeni. Teraz powoli zaczynamy. Najpierw prowadziliśmy zajęcia w plenerze ogólnorozwojowe. 25 maja wróciliśmy na matę. Wszystko zaczynamy od nowa.
Polski Związek Judo przygotowuje na drugie półrocze kalendarz imprez sportowych, w którym ma ująć odwołane ze względu na epidemię wirusa centralne zawody. W jaki sposób zostaną one przeprowadzone, dzisiaj nie wiem. Czekamy na wytyczne. Na pewno będzie to utrudnione, tak samo jak organizacja zgrupowań czy obozów wyjazdowych. To były potrzebne obozy, dwu-trzytygodniowe, które mogę porównać do pół roku treningów w klubie. Zawodnicy po powrocie byli dobrze przygotowani. Nie mam pojęcia co będzie dalej. W tej chwili jest to przysłowiowe wróżenie z fusów. Zobaczymy jakie będą wytyczne z Polskiego Związku Judo. W czerwcu mamy dowiedzieć się jak będzie wyglądać drugie półrocze i ewentualne turnieje. Chciałbym, żeby najważniejsze zawody centralne odbyły się i zawodnicy mieli możliwość jeszcze rywalizacji, bo nic tak nie przyciąga jak właśnie rywalizacja. Jeżeli wygrywają, to medale bardzo cieszą. Jeżeli przegrywają to też jest mobilizujące do dalszej pracy. Mam takich judoków w klubie. Nie uważam, że w sportach indywidualnych mamy łatwiej. Wcale nie, bo żeby osiągnąć wynik, to trzeba zbudować zespół ludzi, te osoby muszą z kimś trenować, muszą mieć sparingpartnerów, musi być atmosfera w grupie podobnie jak w piłce nożnej czy siatkówce, gdzie trenerzy także budują atmosferę. U nas jest tak samo. Też się kreuje lidera, osobę, która przejawia największe predyspozycje, ale ten lider sam nic nie zrobi jeżeli nie ma wsparcia ze strony współpartnerów, nie ma z kim trenować, rywalizować i walczyć. Sami nic nie zrobimy. Co z tego, że będzie chodził na siłownię, biegał, robił pompki, skoro wchodzi na matę i czeka go zupełnie inny wysiłek. Wcale w sportach indywidualnych nie jest łatwo sięgnąć po sukces. W klubie trenuje około 150 adeptów, a medale zdobywa raptem siedem, osiem czy dziewięć osób. Wszyscy pracują na ich sukcesy. To nie jest łatwe.
Zobacz również:
Autor: Bogdan Hućko
Nikt jeszcze nie skomentował. Bądź pierwszy!