Henryk Zych niczym niespokojny duch. Na dobre i złe - na zawsze z Jasłem
30 sierpnia, 2020Wiadomości / Kultura i rozrywka / Jasło - miasto
Henryk Zych jest zadowolony, że zdążył utrwalić wiele faktów z historii Jasła
(fot. Bogdan Hućko)
W misterium Męki Pańskiej zagrał Chrystusa. Był rok 1958. Pracował jako instruktor artystyczny w ówczesnym Powiatowym Domu Kultury w Jaśle. Należał do partii, bo to był warunek zatrudnienia w PDK rozmiłowanego w teatrze 28-latka. Towarzysze z Komitetu Powiatowego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej nie mogli tego tolerować. Nie dość, że wystąpił w spektaklu organizowanym przez ojców franciszkanów, to jeszcze na dodatek wcielił się w postać Jezusa. - Wezwali mnie i mówią: towarzyszu z wami to jest sprawa prosta - musicie oddać legitymację, nie możecie być dalej członkiem partii - wspomina, śmiejąc się po latach z decyzji egzekutywy. Wtedy jednak nie było mu do śmiechu.
Dzisiaj Henryk Zych ma 90 lat, ale sprawności fizycznej i intelektualnej mogliby mu pozazdrościć o wiele młodsi. To jedna z legendarnych już za życia postaci światka jasielskiej kultury. Człowiek wielu pasji, zainteresowań, miłośnik teatru, dziennikarz, autor wierszy i książek oraz publikacji o mieście, animator życia kulturalnego Jasła, jeden z założycieli Stowarzyszenia Miłośników Jasła i Regionu Jasielskiego. Wszystko na to wskazuje, że jest także jedyną żyjącą osobą, która przed 70 laty zaczynała pracę w powstałym co dopiero Powiatowym Domu Kultury.
Z Jasłem związał się na dobre i złe. Jak sam mówi pokochał to miasto, jest mu wierny, choć urodził się w Krośnie 9 lipca 1930 roku i tam został ochrzczony. - Dokładnie w Polance - doprecyzowuje, zaznaczając, że jego przyjście na świat akurat na obrzeżach sąsiedniego miasta to był zupełny przypadek. Jego rodzina pochodzi z Kołaczyc. W Jaśle mieszka od 1935 roku do dzisiaj. Pamięta doskonale wybuch wojny, okupację, podczas której skończył sześć klas szkoły powszechnej. Dalszą edukację przerwała mu decyzja władz okupacyjnych. Starosta jasielski Walter Gentz 13 września 1944 roku wydał rozkaz ewakuacji miasta, skazanego z premedytacją przez Niemców na całkowitą zagładę. Mieszkańcom dano trzy dni na opuszczenie miasta. Większość jaślan z podręcznym bagażem i tobołkiem na plecach uciekła w kierunku Gorlic i Biecza. Miasto opustoszało. Zostały w nim tylko cztery osoby, w tym inwalida. Hitlerowcy, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, zastrzelili je. Rodzina Henryka Zycha znalazła schronienie w ziemiance wykopanej w wąwozie na prywatnej działce życzliwego gospodarza w Jareniówce. Warunki były koszmarne. Brakowało pożywienia. Jasło w tym czasie było rabowane, palone i burzone. Jednym słowem - w barbarzyński sposób niszczone. Z tamtych dni często spoglądał ze wzgórza jareniowskiego na dogorywające miasto, nad którym unosiły się kłęby dymu. - Z przerażeniem patrzyłem na znikające miasto. Pewnego grudniowego dnia nagle dostrzegłem ogromny błysk, potem huk i zobaczyłem jak wieża kościoła oo. Franciszkanów jakby podskoczyła w górę i opadła na ziemię, ginąc w kłębach dymu i kurzu. Gdy wszystko opadło, po pięknym kościele zostały tylko fragmenty murów - wspomina tamto wydarzenie.
W zimie ziemiankę zamienili na stodołę. Zagroda Olbrota stała blisko lasu sąsiadującego z ówczesnymi Zakładami Chemicznymi (późniejszym Gamratem). 14-letniego Heńka dopadła choroba, miał wysoką gorączkę, tracił przytomność. Litościwi Olbrotowie pozwolili go przenieść do chaty, położyli w łóżku, ale liczono się z najgorszym. - Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem przeżyłem coś, czego nie zapomnę do końca życia. Uniosłem się wysoko i znalazłem w tunelu o cudownych, niespotykanych barwach, wirujących światłach i przedziwnych dźwiękach. Unosiłem się coraz to wyżej i wyżej. Spojrzałem wtedy w dół i zobaczyłem siebie na łożu śmierci i zgromadzoną, zapłakaną rodzinę, pogrążoną w modlitwie z zapaloną gromnicą. To cudowne otoczenie nagle zniknęło i powróciłem do siebie. Stało się coś nadzwyczajnego. Otworzyłem oczy i już w realnym świecie zobaczyłem moją zapłakaną rodzinę przy łóżku z gromnicą w rękach - wspomina. - Wiele lat później czytałem o podobnych przeżyciach ludzi, w opisach „życie po życiu” i miałem satysfakcję, że jestem jednym z nich. Jestem szczęśliwy, że dobry Bóg przywrócił mnie do życia - podkreśla.
Jego Jasło, do którego od najmłodszych lat czuł sentyment, przestało istnieć. W ciągu stu dni około 250 - osobowy oddział niemieckich oprawców, zajmujących się rabowaniem i niszczeniem, doprowadził 15 - tysięczne miasto do całkowitej zagłady.
Po wkroczeniu Armii Czerwonej, Jasło było jednym wielkim gruzowiskiem. Nie było do czego wracać. 18 stycznia 1945 roku Zychowie postanowili jednak wrócić do Jasła. Ich dom przy ul. Zielonej był jednym wielkim pogorzeliskiem.
Zamieszkali u rodziny w Ulaszowicach. Wspólnymi siłami wyremontowano dom krewnych. Tam młody Heniek poznał radzieckiego sapera Aloszę, z którym się zaprzyjaźnił. Po wojnie napisał list do Rosjanina. Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. - Być może nie powrócił z wojny do rodzinnego domu, o którym tak często marzył - zastanawia się Henryk Zych.
W potwornie zniszczonym Jaśle, zdecydowało się zamieszkać około 600 osób. Nowe władze nie skupiły się tylko na odgruzowaniu miasta, zaopatrywaniu ludności w żywność i odzież, ale próbowały również uruchomić szkoły. Budynki były spalone lub wyburzone. Z przedwojennego gimnazjum ocalała jedynie sala gimnastyczna. Postanowiono utworzyć gimnazjum i liceum w Kołaczycach. Tam też trafił niespełna 15-letni Henryk Zych. - Nic przecież nie kursowało, nic nie jeździło, więc chodziliśmy na piechotę, na skróty przez las, w śniegu po pas do szkoły w Kołaczycach. Dziesięć kilometrów w jedną stronę. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, bo już w marcu przeniesiono szkołę do baraków koło rafinerii w Niegłowicach. Wcześniej te pomieszczenia zajmowała komenda Armii Czerwonej. Dzisiaj w tym miejscu są sklepy, obok bramy wjazdowej do rafinerii - wspomina Henryk Zych.
Uczniowie nie raz byli jeszcze przenoszeni. Brakowało pomieszczeń. Dopiero po wyremontowaniu przedwojennej Szkoły Podstawowej im. Romualda Traugutta (obecnie Zespół Szkół nr 4, bardziej znana przez lata jako Zespół Szkół Ekonomicznych) gimnazjum i liceum znalazło swoje lokum. W tym to budynku Henryk Zych ukończył gimnazjum i zdał tzw. małą maturę w 1948 roku.
Od najmłodszych lat lubił czytać, zbierać książki. Jak wspomina, przed przymusowym opuszczeniem Jasła, w przydomowym ogródku zakopał skrzynkę ze swoimi - jak to ujął - skarbami. Po powrocie z wysiedlenia, gdy śniegi zeszły, szukał swoich zakopanych skarbów w ogrodzie. Ktoś jednak już wcześniej kopał w tym miejscu, rozrzucił zawartość skrzynki. Ocalał jedynie komplet zszytych numerów czasopisma „Ster” i kilka książek. Nie przetrwało nic z ukrytych rzeczy w piwnicy sąsiadów. W rumowisku znaleziono jedynie jeden z trzech obrazów - Serce Matki Boskiej w niewiele nadpalonej ramie. Znalazł, niczym symbol, godne miejsce na zawsze w domu Zychów.
Po wojnie rodzina Zychów mieszkała również w piwnicy przy ul. Asnyka 4, a następnie w baraku wybudowanym na terenie dawnego gimnazjum, obok ocalałej sali gimnastycznej. Pan Henryk wspomina, że ta ostatnia lokalizacja była bardzo wygodna dla niego. Jako przedwojenny ministrant z fary, teraz mógł pełnić służbę przy ołtarzu w dwóch kaplicach - gimnazjalnej i urządzonej przez franciszkanów w odremontowanym klasztorze, który w przeciwieństwie do wysadzonego kościoła, przetrwał wojnę. Natomiast w sali gimnastycznej często gościło kino objazdowe. - Pomagałem kiniarzom wnosić klamoty, ustawiać w sali i tym samym miałem wejście za darmo na seans - śmieje się na samo wspomnienie Henryk Zych.
Młody Heniek od dzieciństwa interesował się kulturą. Wojenną zawieruchę przetrwały „Kantyczki” Jana Kaszyckiego, wydane w 1910 roku w Krakowie. - Należały do najważniejszych książek w naszej domowej biblioteczce. Znalazła je moja mama na pogorzelisku, gdy ponownie szukała zawartości skrzynki zakopanej w ogrodzie przed wysiedleniem - wspomina.
Mając 16 lat napisał scenariusz „Jasełek”. - Lubiłem pisać, zawsze miałem takie ciągotki - tłumaczy. - Tym rękopisem „Jasełek” zainteresowała się mama mojego kolegi Julka Krokosa, późniejszego okulisty. Pani Maria Krokos przepisała scenariusz na maszynie w kilku egzemplarzach. Pokazałem to ojcu Witowi, franciszkaninowi, który był zaprzyjaźniony z młodzieżą, interesował się kulturą, organizował przedstawienia. Spodobał mu się scenariusz - opowiada Henryk Zych.
„Jasełka” w reżyserii Marii Krokos i o. Wita zostały wystawione w sali gimnastycznej przedwojennego gimnazjum. - Dekorację przygotowali bracia Olek, Staszek i Marian Skrzypkowie, a muzyczną stroną przedstawienia zajął się Władek Świstak, brat Zdziska. Grałem role pastuszka i rycerza króla Heroda. Premiera odbyła się 1 stycznia 1946 roku. Wystawialiśmy „Jasełka” wiele razy. Cieszyły się wielkim zainteresowaniem, a dochód był przeznaczany na remont kaplicy oo. Franciszkanów - wspomina autor scenariusza. - Zachęcony sukcesem „Jasełek” napisałem kolejny scenariusz oparty na przeżyciach wojennych, zatytułowany „Marek partyzant”. Sztuka ta była wystawiona w 1948 roku przez młodzież Szkoły Zawodowej w mojej reżyserii.
W latach 1946 - 48 zagrał w dwóch spektaklach - „Stary dzwon” Jana Brzozy i „Karpaccy górale” Józefa Korzeniowskiego w wykonaniu różnych zespołów amatorskich.
Teatr zaczął coraz bardziej fascynować młodego Henryka Zycha. Jesienią 1948 roku pojechał do Lublina, gdzie powstała dwuletnia Państwowa Szkoła Instruktorów Teatru Ochotniczego. - Wykładowcami byli wybitni profesorowie lubelscy, także z KUL oraz znani aktorzy miejscowych teatrów - dramatycznego i muzycznego. Naszym wykładowcą był między innymi Jerzy Pleśniarowicz, późniejszy kierownik literacki Teatru Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Zaprzyjaźniliśmy się, odwiedzał mnie kilka razy w Jaśle - podkreśla Henryk Zych.
W 1950 roku skończył szkołę w Lublinie. Wrócił do Jasła. - Ściągnąłem jeszcze kolegę Bronka Wysockiego, który zadecydował się na pracę w Jaśle, ale po roku wyjechał - wspomina.
W tym samym roku w Jaśle otwarto Powiatowy Dom Kultury. Mieścił się w budynku dawnego Towarzystwa Mieszczańskiego „Zgoda”, powstałego w 1919 roku (budynek przy ul. 3 Maja został oddany do użytku w 1933 r.) i skupiającego przedstawicieli wszystkich warstw społecznych, a jego statutowym celem było popieranie i obrona wspólnych interesów jaślan w dziedzinie gospodarki, handlu oraz społeczno - kulturalnej. Odbywały się tam wystawy, festyny, zabawy taneczne, działał też teatr amatorski.
Budynek dawnej „Zgody” przetrwał, bo nie został wyburzony, tylko spalony przez Niemców w 1944 roku. Po wojnie, w latach 1946 - 1949, został odrestaurowany przez jasielskich rzemieślników.
- Kierownikiem domu kultury była Zygmunta Cieniawa. Nad organizacją instytucji czuwała Powiatowa Rada Związków Zawodowych. Działacz partyjny obsadzał swoimi ludźmi wszystkie stanowiska. Przyjął niezbyt chętnie mnie i kolegę z Lublina. Musiałem zapisać się do partii aby zostać zatrudniony. Wstępujesz do partii - masz pracę, a jak nie - to nie masz pracy. Bronek Wysocki popracował może rok i wyprowadził się z Jasła. Wtedy innej możliwości pracy w kulturze nie było - zaznacza Henryk Zych - Pracowałem początkowo jako instruktor teatralny. Sukcesów mieliśmy sporo - dodaje.
Po straszliwych latach wojny, ludzie - mimo ideologii komunistycznej - potrzebowali powrotu do normalności. Henryk Zych mówi, że zainteresowanie nowo otwartym domem kultury było bardzo duże. Chętnych do gry w zespołach amatorskich, spróbowania swoich sił na scenie, było wielu. - Nikt wtedy nie myślał o karierze, tak jak dzisiaj. Po prostu ludzie mieli taką potrzebę, żeby przyjść po pracy na próby, spotkać się, porozmawiać. Jeden drugiego wciągał do teatru - wspomina Henryk Zych. W jego reżyserii wystawiano „Moralność pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej i „Ożenek” Mikołaja Gogola. Prawdziwą furorę zrobiło przedstawienie muzyczne „Romans z wodewilu” Władysława Krzemińskiego, a ogromnym powodzeniem zarówno u najmłodszych jak i dorosłych cieszyła się baśń „Kopciuszek” w reżyserii i według scenariusza Henryka Zycha. Z „Kopciuszkiem” jeździli także do Krosna i Sanoka. - Ta sztuka sprawiła mi największą satysfakcję. Wszędzie była przyjmowana z dużym aplauzem - uśmiecha się twórca przedstawienia na samą myśl wspomnień.
Henryk Zych zajmował się w ówczesnym PDK nie tylko teatrem. Zorganizował zespół muzyczny, kwintet męski, duet żeński, zespół recytatorski i estradowy. Dom kultury był organizatorem bali sylwestrowych i karnawałowych. - PDK w tamtych latach był jedyną ostoją dla ludzi interesujących się kulturą - podkreśla, wspominając pionierskie lata.
- Głównym scenografem był Jan Skarbek, za efekty świetlne odpowiadał Zenon Kamiński, choreografią i kostiumami zajmował się Mietek Ofiarski, a niezastąpionym inspicjentem i suflerem podczas imprez była Maria Krzyżanowska. W role aktorów wcielali się Antoni Grochowski, Boguś Mastej, mój teść Antoni Pułecki z córką Heleną, Eugeniusz Sokulski i Maria Witowska. Występował także Władysław Mendys, wiceburmistrz po wojnie i adwokat. Trafiali do nas ludzie różnych profesji i wcielali się w aktorów. Jeden drugiego pociągał. Ludzie chodzili na spektakle, angażowali się i też chcieli zaistnieć. Chętnych było wielu - przypomina sobie odległe lata.
Bardzo dużo wystawiali sztuk, przeważnie w niedzielę. Zajęcia i próby odbywały się po godzinach pracy. Przygotowania trwały dwa - trzy miesiące.
Na scenie jako reżyser odnosił sukcesy, ale podpadał przewodniczącemu Powiatowej Rady Związków Zawodowych. - Już wtedy zacząłem pisać krótkie informacje z Jasła do „Nowin Rzeszowskich”, a później do „Dziennika Polskiego”. Nie podobał się mój punkt widzenia nie tyle kierownictwu domu kultury, co towarzyszom z Powiatowej Rady Związków Zawodowych - mówi z wyraźnym sarkazmem Henryk Zych.
W 1958 roku franciszkanie przygotowali Misterium Męki Pańskiej. Władze oczywiście nie pozwoliły wystawić misterium w PDK. Zgodzili się na to kolejarze w swoim domu kultury.
- Współpracował ze mną Boguś Mastej, reżyser wielu sztuk. To on namówił mnie do wystąpienia w misterium. Zagrałem Chrystusa, a Boguś wcielił się w Judasza - opowiada Henryk Zych - Po tygodniu od premiery przedstawienia wezwano nas do komitetu partii. Towarzysze, co wy robicie. Zaangażowaliście się w franciszkańską imprezę i graliście tam jakieś postacie. Bogusia wzięto na pierwszy ogień. Czekałem na korytarzu. Gdy wyszedł, powiedział mi, że dostał naganę. Wezwali i mnie. Mówią do mnie tak: wicie, rozumicie, tak być nie może. Towarzyszu z wami to jest sprawa prosta - musicie oddać legitymację, nie możecie być dalej członkiem partii. Pytam: dlaczego? Bo graliście w franciszkańskim zespole. To dałem im jako przykład, że żona ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza - Nina Andrycz grała rolę świętej Joanny. A oni na to: wy nam tu z Niną nie wyjeżdżajcie, nie zasłaniajcie się żoną premiera. Jesteście wyrzuceni z partii i musicie oddać legitymację. Zapytałem wtedy, to dlaczego kolega dostał tylko naganę. Bo wyście grali Chrystusa, a Bogusław Mastej - Judasza i dlatego dostał tylko naganę. I tak zakończyła się moja etatowa praca w PDK...
Pracował jeszcze w domu kultury do 1960 roku, ale już tylko dorywczo, na godziny jako instruktor teatralny. - Mimo wielu poważnych osiągnięć, zostałem zwolniony. Takie to były czasy - dodaje bez wyraźnego żalu w głosie.
Mówi o sobie, że był niespokojnym duchem. - Zbyt długo nie mogłem usiedzieć w jednym miejscu. Zmieniałem miejsca pracy - zaznacza. Po rozstaniu z domem kultury doszedł do wniosku, że trzeba mieć maturę. W 1964 r. zdał egzamin dojrzałości zaocznie w Krośnie. Pracował w budownictwie, w biurze projektów, architekturze. - Miałem pobożne życzenia i starania, żeby dostać się na filologię polską, ale nie udało się w Krakowie. Proponowano mi Wrocław, ale to nie odpowiadało rodzinie. Zostałem w Krakowie i w ciągu niecałych dwóch lat zrobiłem technikum budowlane i mogłem pracować w budownictwie. Miałem uprawnienia państwowe, byłem instruktorem budownictwa wiejskiego, projektantem, posiadałem uprawnienia nadzoru - wylicza.
Z szeroko rozumiana kulturą nie zerwał kontaktu nigdy. W 1965 r. został jednym z członków założycieli Stowarzyszenia Miłośników Jasła i Regionu Jasielskiego, któremu prezesował w latach 1995 - 1998. Fascynowało go także dziennikarstwo. Prowadził w Jaśle oddziały „Nowin Rzeszowskich” i „Dziennika Polskiego”, w latach 1991-92 był redaktorem naczelnym „Obiektywu Jasielskiego”, a następnie przez 5 lat szefował „Regionowi Jasielskiemu”. Jest autorem wielu publikacji popularyzujących historię Jasła, autor i współautor wielu książek o Jaśle oraz wspomnień „Mój czas w Jaśle miniony”. Wydał tomiki wierszy „Jasielskie reminiscencje minionego czasu” oraz „Wiersze z lamusa”. Napisał też scenariusz widowiska słowno - muzycznego z okazji 650-lecia nadania Jasłu praw miejskich.
- Już niewiele piszę. Chciałem utrwalić trochę faktów z historii miasta, bo pamięć ludzka jest ulotna. I zdążyłem. Wiek robi swoje i pamięć już nie ta - zastrzega się Henryk Zych.
Ziemianka i stodoła w Jareniówce
Z Jasłem związał się na dobre i złe. Jak sam mówi pokochał to miasto, jest mu wierny, choć urodził się w Krośnie 9 lipca 1930 roku i tam został ochrzczony. - Dokładnie w Polance - doprecyzowuje, zaznaczając, że jego przyjście na świat akurat na obrzeżach sąsiedniego miasta to był zupełny przypadek. Jego rodzina pochodzi z Kołaczyc. W Jaśle mieszka od 1935 roku do dzisiaj. Pamięta doskonale wybuch wojny, okupację, podczas której skończył sześć klas szkoły powszechnej. Dalszą edukację przerwała mu decyzja władz okupacyjnych. Starosta jasielski Walter Gentz 13 września 1944 roku wydał rozkaz ewakuacji miasta, skazanego z premedytacją przez Niemców na całkowitą zagładę. Mieszkańcom dano trzy dni na opuszczenie miasta. Większość jaślan z podręcznym bagażem i tobołkiem na plecach uciekła w kierunku Gorlic i Biecza. Miasto opustoszało. Zostały w nim tylko cztery osoby, w tym inwalida. Hitlerowcy, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, zastrzelili je. Rodzina Henryka Zycha znalazła schronienie w ziemiance wykopanej w wąwozie na prywatnej działce życzliwego gospodarza w Jareniówce. Warunki były koszmarne. Brakowało pożywienia. Jasło w tym czasie było rabowane, palone i burzone. Jednym słowem - w barbarzyński sposób niszczone. Z tamtych dni często spoglądał ze wzgórza jareniowskiego na dogorywające miasto, nad którym unosiły się kłęby dymu. - Z przerażeniem patrzyłem na znikające miasto. Pewnego grudniowego dnia nagle dostrzegłem ogromny błysk, potem huk i zobaczyłem jak wieża kościoła oo. Franciszkanów jakby podskoczyła w górę i opadła na ziemię, ginąc w kłębach dymu i kurzu. Gdy wszystko opadło, po pięknym kościele zostały tylko fragmenty murów - wspomina tamto wydarzenie.
W zimie ziemiankę zamienili na stodołę. Zagroda Olbrota stała blisko lasu sąsiadującego z ówczesnymi Zakładami Chemicznymi (późniejszym Gamratem). 14-letniego Heńka dopadła choroba, miał wysoką gorączkę, tracił przytomność. Litościwi Olbrotowie pozwolili go przenieść do chaty, położyli w łóżku, ale liczono się z najgorszym. - Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem przeżyłem coś, czego nie zapomnę do końca życia. Uniosłem się wysoko i znalazłem w tunelu o cudownych, niespotykanych barwach, wirujących światłach i przedziwnych dźwiękach. Unosiłem się coraz to wyżej i wyżej. Spojrzałem wtedy w dół i zobaczyłem siebie na łożu śmierci i zgromadzoną, zapłakaną rodzinę, pogrążoną w modlitwie z zapaloną gromnicą. To cudowne otoczenie nagle zniknęło i powróciłem do siebie. Stało się coś nadzwyczajnego. Otworzyłem oczy i już w realnym świecie zobaczyłem moją zapłakaną rodzinę przy łóżku z gromnicą w rękach - wspomina. - Wiele lat później czytałem o podobnych przeżyciach ludzi, w opisach „życie po życiu” i miałem satysfakcję, że jestem jednym z nich. Jestem szczęśliwy, że dobry Bóg przywrócił mnie do życia - podkreśla.
Powrót do ruin
Jego Jasło, do którego od najmłodszych lat czuł sentyment, przestało istnieć. W ciągu stu dni około 250 - osobowy oddział niemieckich oprawców, zajmujących się rabowaniem i niszczeniem, doprowadził 15 - tysięczne miasto do całkowitej zagłady.
Po wkroczeniu Armii Czerwonej, Jasło było jednym wielkim gruzowiskiem. Nie było do czego wracać. 18 stycznia 1945 roku Zychowie postanowili jednak wrócić do Jasła. Ich dom przy ul. Zielonej był jednym wielkim pogorzeliskiem.
Zamieszkali u rodziny w Ulaszowicach. Wspólnymi siłami wyremontowano dom krewnych. Tam młody Heniek poznał radzieckiego sapera Aloszę, z którym się zaprzyjaźnił. Po wojnie napisał list do Rosjanina. Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. - Być może nie powrócił z wojny do rodzinnego domu, o którym tak często marzył - zastanawia się Henryk Zych.
W potwornie zniszczonym Jaśle, zdecydowało się zamieszkać około 600 osób. Nowe władze nie skupiły się tylko na odgruzowaniu miasta, zaopatrywaniu ludności w żywność i odzież, ale próbowały również uruchomić szkoły. Budynki były spalone lub wyburzone. Z przedwojennego gimnazjum ocalała jedynie sala gimnastyczna. Postanowiono utworzyć gimnazjum i liceum w Kołaczycach. Tam też trafił niespełna 15-letni Henryk Zych. - Nic przecież nie kursowało, nic nie jeździło, więc chodziliśmy na piechotę, na skróty przez las, w śniegu po pas do szkoły w Kołaczycach. Dziesięć kilometrów w jedną stronę. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, bo już w marcu przeniesiono szkołę do baraków koło rafinerii w Niegłowicach. Wcześniej te pomieszczenia zajmowała komenda Armii Czerwonej. Dzisiaj w tym miejscu są sklepy, obok bramy wjazdowej do rafinerii - wspomina Henryk Zych.
Uczniowie nie raz byli jeszcze przenoszeni. Brakowało pomieszczeń. Dopiero po wyremontowaniu przedwojennej Szkoły Podstawowej im. Romualda Traugutta (obecnie Zespół Szkół nr 4, bardziej znana przez lata jako Zespół Szkół Ekonomicznych) gimnazjum i liceum znalazło swoje lokum. W tym to budynku Henryk Zych ukończył gimnazjum i zdał tzw. małą maturę w 1948 roku.
Skrzynka ze skarbami
Od najmłodszych lat lubił czytać, zbierać książki. Jak wspomina, przed przymusowym opuszczeniem Jasła, w przydomowym ogródku zakopał skrzynkę ze swoimi - jak to ujął - skarbami. Po powrocie z wysiedlenia, gdy śniegi zeszły, szukał swoich zakopanych skarbów w ogrodzie. Ktoś jednak już wcześniej kopał w tym miejscu, rozrzucił zawartość skrzynki. Ocalał jedynie komplet zszytych numerów czasopisma „Ster” i kilka książek. Nie przetrwało nic z ukrytych rzeczy w piwnicy sąsiadów. W rumowisku znaleziono jedynie jeden z trzech obrazów - Serce Matki Boskiej w niewiele nadpalonej ramie. Znalazł, niczym symbol, godne miejsce na zawsze w domu Zychów.
Po wojnie rodzina Zychów mieszkała również w piwnicy przy ul. Asnyka 4, a następnie w baraku wybudowanym na terenie dawnego gimnazjum, obok ocalałej sali gimnastycznej. Pan Henryk wspomina, że ta ostatnia lokalizacja była bardzo wygodna dla niego. Jako przedwojenny ministrant z fary, teraz mógł pełnić służbę przy ołtarzu w dwóch kaplicach - gimnazjalnej i urządzonej przez franciszkanów w odremontowanym klasztorze, który w przeciwieństwie do wysadzonego kościoła, przetrwał wojnę. Natomiast w sali gimnastycznej często gościło kino objazdowe. - Pomagałem kiniarzom wnosić klamoty, ustawiać w sali i tym samym miałem wejście za darmo na seans - śmieje się na samo wspomnienie Henryk Zych.
Młody Heniek od dzieciństwa interesował się kulturą. Wojenną zawieruchę przetrwały „Kantyczki” Jana Kaszyckiego, wydane w 1910 roku w Krakowie. - Należały do najważniejszych książek w naszej domowej biblioteczce. Znalazła je moja mama na pogorzelisku, gdy ponownie szukała zawartości skrzynki zakopanej w ogrodzie przed wysiedleniem - wspomina.
Zaczęło się od "Jasełek"
Mając 16 lat napisał scenariusz „Jasełek”. - Lubiłem pisać, zawsze miałem takie ciągotki - tłumaczy. - Tym rękopisem „Jasełek” zainteresowała się mama mojego kolegi Julka Krokosa, późniejszego okulisty. Pani Maria Krokos przepisała scenariusz na maszynie w kilku egzemplarzach. Pokazałem to ojcu Witowi, franciszkaninowi, który był zaprzyjaźniony z młodzieżą, interesował się kulturą, organizował przedstawienia. Spodobał mu się scenariusz - opowiada Henryk Zych.
„Jasełka” w reżyserii Marii Krokos i o. Wita zostały wystawione w sali gimnastycznej przedwojennego gimnazjum. - Dekorację przygotowali bracia Olek, Staszek i Marian Skrzypkowie, a muzyczną stroną przedstawienia zajął się Władek Świstak, brat Zdziska. Grałem role pastuszka i rycerza króla Heroda. Premiera odbyła się 1 stycznia 1946 roku. Wystawialiśmy „Jasełka” wiele razy. Cieszyły się wielkim zainteresowaniem, a dochód był przeznaczany na remont kaplicy oo. Franciszkanów - wspomina autor scenariusza. - Zachęcony sukcesem „Jasełek” napisałem kolejny scenariusz oparty na przeżyciach wojennych, zatytułowany „Marek partyzant”. Sztuka ta była wystawiona w 1948 roku przez młodzież Szkoły Zawodowej w mojej reżyserii.
W latach 1946 - 48 zagrał w dwóch spektaklach - „Stary dzwon” Jana Brzozy i „Karpaccy górale” Józefa Korzeniowskiego w wykonaniu różnych zespołów amatorskich.
Zauroczenie teatrem
Teatr zaczął coraz bardziej fascynować młodego Henryka Zycha. Jesienią 1948 roku pojechał do Lublina, gdzie powstała dwuletnia Państwowa Szkoła Instruktorów Teatru Ochotniczego. - Wykładowcami byli wybitni profesorowie lubelscy, także z KUL oraz znani aktorzy miejscowych teatrów - dramatycznego i muzycznego. Naszym wykładowcą był między innymi Jerzy Pleśniarowicz, późniejszy kierownik literacki Teatru Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Zaprzyjaźniliśmy się, odwiedzał mnie kilka razy w Jaśle - podkreśla Henryk Zych.
W 1950 roku skończył szkołę w Lublinie. Wrócił do Jasła. - Ściągnąłem jeszcze kolegę Bronka Wysockiego, który zadecydował się na pracę w Jaśle, ale po roku wyjechał - wspomina.
W tym samym roku w Jaśle otwarto Powiatowy Dom Kultury. Mieścił się w budynku dawnego Towarzystwa Mieszczańskiego „Zgoda”, powstałego w 1919 roku (budynek przy ul. 3 Maja został oddany do użytku w 1933 r.) i skupiającego przedstawicieli wszystkich warstw społecznych, a jego statutowym celem było popieranie i obrona wspólnych interesów jaślan w dziedzinie gospodarki, handlu oraz społeczno - kulturalnej. Odbywały się tam wystawy, festyny, zabawy taneczne, działał też teatr amatorski.
Budynek dawnej „Zgody” przetrwał, bo nie został wyburzony, tylko spalony przez Niemców w 1944 roku. Po wojnie, w latach 1946 - 1949, został odrestaurowany przez jasielskich rzemieślników.
- Kierownikiem domu kultury była Zygmunta Cieniawa. Nad organizacją instytucji czuwała Powiatowa Rada Związków Zawodowych. Działacz partyjny obsadzał swoimi ludźmi wszystkie stanowiska. Przyjął niezbyt chętnie mnie i kolegę z Lublina. Musiałem zapisać się do partii aby zostać zatrudniony. Wstępujesz do partii - masz pracę, a jak nie - to nie masz pracy. Bronek Wysocki popracował może rok i wyprowadził się z Jasła. Wtedy innej możliwości pracy w kulturze nie było - zaznacza Henryk Zych - Pracowałem początkowo jako instruktor teatralny. Sukcesów mieliśmy sporo - dodaje.
Reżyser i scenarzysta w PDK
Po straszliwych latach wojny, ludzie - mimo ideologii komunistycznej - potrzebowali powrotu do normalności. Henryk Zych mówi, że zainteresowanie nowo otwartym domem kultury było bardzo duże. Chętnych do gry w zespołach amatorskich, spróbowania swoich sił na scenie, było wielu. - Nikt wtedy nie myślał o karierze, tak jak dzisiaj. Po prostu ludzie mieli taką potrzebę, żeby przyjść po pracy na próby, spotkać się, porozmawiać. Jeden drugiego wciągał do teatru - wspomina Henryk Zych. W jego reżyserii wystawiano „Moralność pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej i „Ożenek” Mikołaja Gogola. Prawdziwą furorę zrobiło przedstawienie muzyczne „Romans z wodewilu” Władysława Krzemińskiego, a ogromnym powodzeniem zarówno u najmłodszych jak i dorosłych cieszyła się baśń „Kopciuszek” w reżyserii i według scenariusza Henryka Zycha. Z „Kopciuszkiem” jeździli także do Krosna i Sanoka. - Ta sztuka sprawiła mi największą satysfakcję. Wszędzie była przyjmowana z dużym aplauzem - uśmiecha się twórca przedstawienia na samą myśl wspomnień.
Henryk Zych zajmował się w ówczesnym PDK nie tylko teatrem. Zorganizował zespół muzyczny, kwintet męski, duet żeński, zespół recytatorski i estradowy. Dom kultury był organizatorem bali sylwestrowych i karnawałowych. - PDK w tamtych latach był jedyną ostoją dla ludzi interesujących się kulturą - podkreśla, wspominając pionierskie lata.
- Głównym scenografem był Jan Skarbek, za efekty świetlne odpowiadał Zenon Kamiński, choreografią i kostiumami zajmował się Mietek Ofiarski, a niezastąpionym inspicjentem i suflerem podczas imprez była Maria Krzyżanowska. W role aktorów wcielali się Antoni Grochowski, Boguś Mastej, mój teść Antoni Pułecki z córką Heleną, Eugeniusz Sokulski i Maria Witowska. Występował także Władysław Mendys, wiceburmistrz po wojnie i adwokat. Trafiali do nas ludzie różnych profesji i wcielali się w aktorów. Jeden drugiego pociągał. Ludzie chodzili na spektakle, angażowali się i też chcieli zaistnieć. Chętnych było wielu - przypomina sobie odległe lata.
Bardzo dużo wystawiali sztuk, przeważnie w niedzielę. Zajęcia i próby odbywały się po godzinach pracy. Przygotowania trwały dwa - trzy miesiące.
Podpadł towarzyszom
Na scenie jako reżyser odnosił sukcesy, ale podpadał przewodniczącemu Powiatowej Rady Związków Zawodowych. - Już wtedy zacząłem pisać krótkie informacje z Jasła do „Nowin Rzeszowskich”, a później do „Dziennika Polskiego”. Nie podobał się mój punkt widzenia nie tyle kierownictwu domu kultury, co towarzyszom z Powiatowej Rady Związków Zawodowych - mówi z wyraźnym sarkazmem Henryk Zych.
W 1958 roku franciszkanie przygotowali Misterium Męki Pańskiej. Władze oczywiście nie pozwoliły wystawić misterium w PDK. Zgodzili się na to kolejarze w swoim domu kultury.
- Współpracował ze mną Boguś Mastej, reżyser wielu sztuk. To on namówił mnie do wystąpienia w misterium. Zagrałem Chrystusa, a Boguś wcielił się w Judasza - opowiada Henryk Zych - Po tygodniu od premiery przedstawienia wezwano nas do komitetu partii. Towarzysze, co wy robicie. Zaangażowaliście się w franciszkańską imprezę i graliście tam jakieś postacie. Bogusia wzięto na pierwszy ogień. Czekałem na korytarzu. Gdy wyszedł, powiedział mi, że dostał naganę. Wezwali i mnie. Mówią do mnie tak: wicie, rozumicie, tak być nie może. Towarzyszu z wami to jest sprawa prosta - musicie oddać legitymację, nie możecie być dalej członkiem partii. Pytam: dlaczego? Bo graliście w franciszkańskim zespole. To dałem im jako przykład, że żona ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza - Nina Andrycz grała rolę świętej Joanny. A oni na to: wy nam tu z Niną nie wyjeżdżajcie, nie zasłaniajcie się żoną premiera. Jesteście wyrzuceni z partii i musicie oddać legitymację. Zapytałem wtedy, to dlaczego kolega dostał tylko naganę. Bo wyście grali Chrystusa, a Bogusław Mastej - Judasza i dlatego dostał tylko naganę. I tak zakończyła się moja etatowa praca w PDK...
Pracował jeszcze w domu kultury do 1960 roku, ale już tylko dorywczo, na godziny jako instruktor teatralny. - Mimo wielu poważnych osiągnięć, zostałem zwolniony. Takie to były czasy - dodaje bez wyraźnego żalu w głosie.
Pisać nie przestał
Mówi o sobie, że był niespokojnym duchem. - Zbyt długo nie mogłem usiedzieć w jednym miejscu. Zmieniałem miejsca pracy - zaznacza. Po rozstaniu z domem kultury doszedł do wniosku, że trzeba mieć maturę. W 1964 r. zdał egzamin dojrzałości zaocznie w Krośnie. Pracował w budownictwie, w biurze projektów, architekturze. - Miałem pobożne życzenia i starania, żeby dostać się na filologię polską, ale nie udało się w Krakowie. Proponowano mi Wrocław, ale to nie odpowiadało rodzinie. Zostałem w Krakowie i w ciągu niecałych dwóch lat zrobiłem technikum budowlane i mogłem pracować w budownictwie. Miałem uprawnienia państwowe, byłem instruktorem budownictwa wiejskiego, projektantem, posiadałem uprawnienia nadzoru - wylicza.
Z szeroko rozumiana kulturą nie zerwał kontaktu nigdy. W 1965 r. został jednym z członków założycieli Stowarzyszenia Miłośników Jasła i Regionu Jasielskiego, któremu prezesował w latach 1995 - 1998. Fascynowało go także dziennikarstwo. Prowadził w Jaśle oddziały „Nowin Rzeszowskich” i „Dziennika Polskiego”, w latach 1991-92 był redaktorem naczelnym „Obiektywu Jasielskiego”, a następnie przez 5 lat szefował „Regionowi Jasielskiemu”. Jest autorem wielu publikacji popularyzujących historię Jasła, autor i współautor wielu książek o Jaśle oraz wspomnień „Mój czas w Jaśle miniony”. Wydał tomiki wierszy „Jasielskie reminiscencje minionego czasu” oraz „Wiersze z lamusa”. Napisał też scenariusz widowiska słowno - muzycznego z okazji 650-lecia nadania Jasłu praw miejskich.
- Już niewiele piszę. Chciałem utrwalić trochę faktów z historii miasta, bo pamięć ludzka jest ulotna. I zdążyłem. Wiek robi swoje i pamięć już nie ta - zastrzega się Henryk Zych.
Autor: Bogdan Hućko
Nikt jeszcze nie skomentował. Bądź pierwszy!